Mamy dobry przepis na bezradność

14 luty 2024
- Jeśli czujesz się samotny, jest ci źle z jakiegoś powodu, nie chce ci się wstać z łóżka, zgłoś się do nas. Pogadamy, postaramy się coś wspólnie wymyślić - mówi radny Andrzej Bocheński (Zielona Razem), który od ponad 40 lat działa w Polskim Komitecie Pomocy Społecznej.

- Zespół ABBA, czyli duet Andrzej Bocheński - Andrzej Brachmański wciąż coś pichci?

- Przy ruszcie spotykamy się od 2004 r., kiedy wspólnie zdobyliśmy mistrzostwo Polski w grillowaniu w kategorii amatorów na zawodach organizowanych przez Jacka Kuronia. Odkryłem w sobie umiejętności kulinarne. Lubię poznawać nowe, proste smaki. To kuchnia robotniczo-chłopska (śmiech). Moje dania nie powstają z polędwic i innych szlachetnych mięs. To np. prażone ziemniaki. Specjalizuję się w czerninie, to zupa, którą się kocha lub nienawidzi. Podaję ją z kluskami ziemniaczanymi. Przyrządzam mięsa w różnych wersjach i pieczony boczek.

- Nie każdy wie, że gotuje pan w Polskim Komitecie Pomocy Społecznej?

- Gotuje to za dużo powiedziane. U nas w kuchni jest międzynarodowo, są panie z Ukrainy i Kazachstanu, mają ciekawe propozycje i jak potrzebują opinii, to ją wyrażam, degustując. Czasem zamieszam chochlą. Stołówka to nasze oczko w głowie, podobnie jak Klub Seniora i świetlica terapeutyczna dla dzieci przy ul. Moniuszki 35. Tam pracujemy z ludźmi samotnymi, zagubionymi życiowo, potrzebującymi kontaktu z innymi.

- W PKPS działa pan społecznie od ponad 40 lat, czy tak realizują się w praktyce ideały lewicowe?

- Jestem człowiekiem lewicy, bo nie mogę sprzeniewierzyć się zasadom wpojonym od dziecka. Urodziłem się i wychowałem przy fabryce Zastalu, na Towarowej - mama była suwnicową, tata niterem - to byli prości ludzie walczący o byt. Trafiłem do komitetu jeszcze za tzw. komuny, w latach 80. Na początku działalności społecznej zajmowaliśmy się osobami wychodzącymi z więzienia, trzeba ich było ubrać, kupić bilet, nakarmić. Wydawało mi się, że gorzej być nie może. Myliłem się, ludzie niezaradni życiowo, starsi i wykluczeni społecznie cierpią jeszcze większą biedę i jest ich więcej niż kiedyś. Wielu z nich się nie ujawnia.

Moje doświadczenie sprawiło, że zarząd PKPS delegował mnie do rady naczelnej organizacji. Wszystko, co dzieje się u góry, staram się przeszczepiać na zielonogórski grunt.

- Jaki jest „przepis” na wykluczenie społeczne?

- W wielu przypadkach to niezaradność życiowa, nieumiejętność odnalezienia się w rzeczywistości. To nie zawsze są osoby niewykształcone, często kończą studia - oni mieli swoje miejsce, przyszedł nowy świat, który ich przytłacza. Nawet jak mają pieniądze, boją się każdej większej zmiany. Mamy kolejkę oczekujących na miejsce. Potrzebujemy większej siedziby. To nie jest apel do miasta, poradzimy sobie. Wyremontowaliśmy nasz dom, myślimy o kolejnej świetlicy dla seniorów.

- Dwa lata temu okazaliście serce Ukraińcom uciekającym przed wojną.

- W weekendy pomagaliśmy Palmiarni, przygotowując kilkaset obiadów dla przyjaciół ze wschodu. Nasi podopieczni dostają porządną odzież na zimę i lato, pozyskujemy ją m.in. współpracując z niemiecką organizacją pomocową. Dożywiamy mieszkańców wspólnie z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej, który wskazuje potrzebujących. To setki ton żywności: mąka, cukier, konserwy rybne i mięsne. Myśliwi podarowali chłodnię - będziemy mogli rozdawać masło i sery.

- Polacy działają akcyjnie np. podczas WOŚP. A czy nie jest trudno o całorocznych wolontariuszy?

- Nie lukrujmy rzeczywistości. Na spotkaniu z grupą studentów drugiego roku socjologii Uniwersytetu Zielonogórskiego zaproponowaliśmy, żeby nam pomogli. Jeden z chłopaków wypalił: - A ile pan płaci za godzinę? I dlatego brakuje nam ludzi np. kierowcy. To trudna robota, ale jak popatrzy się na twarze zadowolonych dzieciaków, które wyjeżdżają na wycieczkę w góry, czy seniorów odpoczywających nad morzem, chce się działać. Jeśli czujesz się samotny, jest ci źle z jakiegoś powodu, nie chce ci się wstać z łóżka, zgłoś się do nas. Pogadamy, postaramy się coś wspólnie wymyślić.

- Dziękuję.

 

Rafał Krzymiński