Kiedy mieszkaniec ma prawo głosu?

29 Wrzesień 2015
- Zaczynam nie lubić sesji rady miasta. Zamiast rozmawiać o problemach, wolicie mało budujące kłótnie. Jeśli mieszkańcy słuchają sesji, to mogą mieć podejrzenie, że radni najedli się jakiegoś Mocarza – protestował prezydent Janusz Kubicki.

Co tak zirytowało Janusza Kubickiego, że tuż przed zamknięciem obrad wtorkowej sesji rady miasta pozwolił sobie na kilka gorzkich słów, mających w intencji mówcy przywołać radnych do porządku? Aby udzielić odpowiedzi na tak postawione pytanie, musimy zacząć od wydarzeń mających miejsce tuż po godz. 9.00. To wtedy radni PiS zaproponowali, aby przegłosować zmianę w programie sesji. Na jej podstawie przedstawiciele tzw. ruchów miejskich mogliby przedstawić swoje racje już zaraz, zamiast pod koniec sesji, w punkcie „Sprawy różne”.

Propozycja nie zyskała akceptacji radnych PO i klubu Zielona Razem.

- Podstawowym zadaniem radnych jest ustanawiać prawo, dlatego najpierw powinniśmy zająć się naszymi podstawowymi obowiązkami, dopiero później możemy udostępnić mównicę innym chętnym – uzasadniał brak zgody Andrzej Brachmański, klub Zielona Razem.

Spotkał się z natychmiastowym zarzutem nie szanowania opinii mieszkańców. Jacek Budziński z klubu PiS zaatakował wprost radnych klubu PO: - Macie w swojej nazwie obywatelskość, ale w praktyce nie macie z nią nic wspólnego.

Przewodniczący Adam Urbaniak musiał wielokrotnie upominać radnych, by wypowiadali się wyłącznie na tematy przewidziane w programie sesji. Wreszcie uspokoił salę, ale temat z jeszcze większą siłą powrócił pod koniec sesji.

Punkt „Sprawy różne” umożliwia radnym swobodne wypowiadanie się na każdy temat. W ostatni wtorek ochoczo skorzystali z tego prawa. Jedni oskarżali drugich albo o brak kompetencji, albo o brak kwalifikacji moralnych. Kazimierz Łatwiński, klub PiS, zarzucił nawet przeciwnikom zmiany programu sesji, że mają PRL w głowach. Zawrotną karierę zrobiło słowo „hipokryzja”. Czasem tylko dawał o sobie znać głos rozsądku. Adam Urbaniak zaproponował, by rozważyć propozycję ustalenia stałej godziny dla wystąpień mieszkańców podczas każdej sesji, np. godzinę 14.00. Jacek Budziński i Tomasz Nesterowicz, jedyny radny SLD, zaproponowali, aby taką stałą godzinę „ulokować” na początku każdej sesji. Przeciw ich propozycji oponował radny Robert Sapa (klub Zielona Razem): - Nikt nie chce zamknąć ust mieszkańcom, ale prywatne programy dnia nie mogą być ważniejsze od programu sesji.

Przybyły pół godziny wcześniej prezydent Janusz Kubicki nie wytrzymał.    

- Zaczynam nie lubić sesji rady miasta. Zamiast rozmawiać o konkretnych problemach, wolicie polityczne spektakle i mało budujące kłótnie. Jeśli mieszkańcy słuchają sesji, to mogą mieć podejrzenie, że radni najedli się jakiegoś Mocarza – protestował Kubicki.

Według słów prezydenta, miał już wielokrotnie wcześniej namawiać radnych, aby dokonali niezbędnej korekty w statucie rady.

- Przecież mieszkańcy mogą zabierać głos podczas posiedzeń komisji problemowych, zamiast od razu domagać się wystąpień podczas sesji, równie dobrze możecie uchwalić dodatkową sesję w miesiącu, którą poświęcicie wyłącznie publicznym wysłuchaniom mieszkańców. Ale dopóki nie uchwalicie tych zmian, nie macie prawa oskarżać innych o PRL w głowach – protestował Kubicki.

W dyskusji radnych nie uczestniczyli przedstawiciele Ruchu Miejskiego „Obywatele Zielonej Góry”, którzy na znak protestu znacznie wcześniej opuścili salę obrad rady miasta.

(pm)