Jak tu podzielić cztery miliony?

25 luty 2014
Kwota przeznaczona na podwyżki w miejskiej budżetówce nie przyprawia o zawrót głowy. – Bo tak naprawdę dzielimy biedę – rozkłada ręce prezydent. A jak sprawiedliwie podzielić 4 mln zł? Związkowcy nadal nie mogą się porozumieć w tej sprawie.

Jedno jest pewne. Na konta pracowników miejskiej budżetówki niedługo powinno wpłynąć więcej pieniędzy. Ale o ile złotych wyższe będą pensje i kto te pieniądze dostanie – tego do tej pory nie udało się ustalić. Do tematu regulacji płac w miejskich zakładach było już kilka podejść.

Przypomnijmy. Na początku lutego związkowcy ogłosili, jak chcą podzielić, obiecane na podwyżki, 4 mln zł. Przyjęli zasadę: po równo na zakład, proporcjonalnie do liczby etatów, a dalszy podział, już wewnątrz jednostek, powinien być przeprowadzony w porozumieniu z tamtejszymi związkami. I takie stanowisko, podpisane przez część związkowych organizacji, trafiło na biurko prezydenta. Odpowiedzią było zaproszenie do dalszych rozmów.

Spotkanie się odbyło, w ubiegły wtorek, ale bez udziału związkowców z „Solidarności”, którzy wyszli z sali, oburzeni obecnością dyrektorów miejskich zakładów. Zażądali też, by prezydent pisemnie ustosunkował się do związkowych postulatów. – A ja chciałem rozmawiać, bo dostałem nie jedno, ale trzy różne stanowiska pracowników. Od państwa, którzy wyszli, od Związku Nauczycielstwa Polskiego oraz od zakładów, w których nie ma związków i nie brano ich zdania pod uwagę. Czy to sprawiedliwe? – pytał Janusz Kubicki. Ci, którzy w sali pozostali, zgodzili się z tezą, że regulacja płac powinna być zróżnicowana w zależności od dotychczasowych uposażeń. I umówili się, że o konkretach podyskutują na kolejnym spotkaniu.

Przedstawiciele pracowników stawili się w ten poniedziałek w urzędzie miasta. I znów bez części związkowców, którzy twardo trzymają się ustalonej na początku lutego wersji podziału pieniędzy.

Po kilkugodzinnej dyskusji ustalono, że najważniejszą sprawą jest zadbać o osoby najmniej zarabiające. – Niech to będzie ukłon tych, którzy mają trochę więcej, w stronę tych, którzy mają trochę mniej – mówił prezydent. Dlatego zebrani, dzieląc pulę 4 mln zł na poszczególne zakłady, w pierwszej kolejności wyłączyli z obliczeń etaty opiewające na ponad 3,5 tys. zł brutto. W ruch poszły kalkulatory. I udało się znaleźć rozwiązanie, które zaakceptowali wszyscy uczestnicy poniedziałkowego spotkania. Rozdzielono pulę na zakłady, proporcjonalnie, według ilości etatów w danej jednostce, przyjmując zasadę: 130 zł na etaty do 2,5 tys. zł, 100 zł na etaty od 2,5 do 3,5 tys. zł i 0 zł dla wspomnianej wcześniej, najlepiej zarabiającej grupy. Ile dany pracownik otrzyma ostatecznie, zależałoby i tak od decyzji dyrektora zakładu. – Ta grupa, której dziś nie ma na rozmowach, też powinna być zadowolona – stwierdził prezydent. I zapowiedział, że zapozna nieobecnych z wypracowaną właśnie propozycją.

Temat powrócił sam, dzień później, na sesji rady miasta. Gdzie stawili się ci, którzy nie chcieli w poniedziałek rozmawiać. – Pracownicy czekają na podwyżki, panie prezydencie! Jeśli nie akceptuje pan naszej propozycji, proszę samemu podjąć decyzję – przemawiała Wiesława Wawrzyniak z „S” w urzędzie miejskim. – Nie mogę zgodzić się na równy podział pieniędzy. Sprawą bezdyskusyjną jest, by podwyżki odczuli ci, którzy mają najmniej. A czy ktoś, kto zarabia ponad 4 tysiące, tak samo ucieszy się z dodatkowych 50 zł, co ten, który nie zarabia nawet 2 tysięcy? Wątpię! – odpowiadał J. Kubicki. I ponowił zaproszenie do wspólnych rozmów.

(dsp)