Jak Starosta oswaja miejskie potwory

14 Wrzesień 2015
- Fantastyka dla zielonogórskich twórców jest szukaniem własnej drogi rozwoju. Tworzymy wspólnotę poprzez zabawę w odkrywanie przeszłości i przepowiadanie przyszłości – wyjaśnia Marek Starosta, zielonogórski pisarz i autor komiksów.

- Gratuluję. Zdobył pan główną nagrodę w tegorocznym konkursie literackim „Fantazje zielonogórskie”. Już sam tytuł: „Bóg, który przychodzi” zachęca do lektury. Kiedy druk?
Marek Starosta, autor komiksów, pisarz, tłumacz: - Dziękuję. Oficjalna premiera będzie miała miejsce podczas najbliższych Bachanaliów Fantastycznych, które potrwają od 18 do 20 września. Zapraszam do Krzywego Komina, przy ul. Fabrycznej. To właśnie tam będzie można kupić papierowe wydanie najnowszej, piątej antologii zielonogórskiej fantastyki.

- Kapituła konkursu napisała: „Tajne kulty, Bachus, polski ksiądz oraz niemiecka agentka, ta historia po prostu porywa czytelnika”. Chce pan wykreować Zieloną Górę na miejsce magiczne?
- To raczej organizatorzy konkursu mają taką ambicję, aby zbudować niemal od podstaw nową zielonogórską mitologię. Ale skoro wystartowałem w tym konkursie już trzeci raz, widać i ja identyfikuję się z tym celem. A mówiąc serio, jesteśmy potomkami pokolenia, któremu przyszło odegrać niechcianą rolę kolonizatorów niemieckiej Zielonej Góry. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, również w postaci braku głębszego zakorzenienia. Widać to doskonale przy każdej próbie sięgnięcia do zasobów zbiorowej pamięci, np. w postaci lokalnych mitów, na których ufundowana jest każda lokalna kultura czy tożsamość. Ten skarbczyk jest boleśnie pusty.

- Do tej pory mieliśmy do czynienia z próbą oswojenia obcej tradycji poprzez nadanie jej sielskiego oblicza. Aż tu przyszło młode pokolenie autorów, dla którego wizerunek Zielonej Góry okazał się być zbyt słodki. Skąd ten bunt?
- To nie bunt. Nami nie powoduje żaden wspólny program. Jeśli miałbym pokusić się o mianownik, to sięgnąłbym po słowo „zabawa”. My się przede wszystkim bawimy, głównie formą. Co nie znaczy, że naszą twórczość można łatwo oskarżyć o ucieczkę od rzeczywistych problemów. Fantastyka dla zielonogórskich twórców, z kręgu klubu Ad Astra, jest szukaniem własnej drogi rozwoju. Tworzymy wspólnotę poprzez zabawę w odkrywanie wspólnej przeszłości i przepowiadanie przyszłości.

- Skąd fascynacja złem w polskiej fantastyce?
- Bo zło się dobrze sprzedaje (śmiech). Ale jest poważniejszy powód. W nas jest głęboka potrzeba przełamania konwencji obowiązującej w kręgu tolkienowskiej tradycji. Czytelnik „Władcy pierścieni” nie znajdzie na kartach tej wielkiej trylogii ani jednej sceny seksu. Tym światem rządzi prościutki podział na dobro i zło. Taka konwencja jest dla nas zbyt ugrzeczniona, wręcz nieludzka. Paradoksalnie, chcąc być bliżej prawdziwej natury człowieka, musimy być, jako autorzy, bardziej ludzcy.

- Nie boi się pan obudzić monstrów śpiących pod miejską pierzynką?
- Boję się. Ale pokolenie naszych rodziców i starszych braci za długo polerowało na błysk przeszłość miasta. Stąd nasza skłonność do estetycznej prowokacji. Wytłumaczę to na przykładzie. W centrum miasta stoi pomnik dobrotliwie uśmiechniętego Bachusa. W potocznym odbiorze to taki pan, co dzieci głaskał po główkach. A według antycznych przekazów był rozpustnikiem, bogiem rytualnego szaleństwa. Podobnie bachanalia. Tam działy się rzeczy, o których obyczajowi puryści nie mają odwagi nawet pomyśleć. Te dwa przykłady pokazują, do jakiego stopnia zmistyfikowaliśmy własne miejskie mity. Choć prawdą jest, że igranie ze złem może się źle skończyć. Na szczęście, my się tylko bawimy (śmiech).

- Igrce z ogniem na beczce prochu?
- Ani nasza twórczość nie wywiera wielkiego wpływu na rzeczywistość, ani Zieloną Górą nie targają podziemne wstrząsy. Byłbym jednak bardzo szczęśliwy, gdyby zielonogórska fantastyka obrodziła dziełem na miarę jeśli nie „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa, to przynajmniej „Lodu” Jacka Dukaja. Obawiam się jednak, że jeszcze długa droga przed nami. Musimy dojrzeć nie tylko intelektualnie, ale również warsztatowo.

- Dziękuję.
Piotr Maksymczak