A cuda się zdarzają...

23 Grudzień 2013
- Już wychodzisz? – duże, niebieskie oczy Oli robią się jeszcze większe. - Wrócisz? – głosik staje się lekko drżący. I co można odpowiedzieć dziewczynce, która tęskni za nową mamą? Znacie odpowiednie słowa? Bo ja, przyznaję, nie znam.

Ola pracowicie zapełnia kartki koślawymi głowonogami, jak na trzyipółlatkę przystało. Upodobała sobie mój zeszyt do notatek i długopis. Jest całkowicie pochłonięta tym zajęciem. Do czasu, kiedy zaczynam szurać krzesłem, zbierając się do wyjścia. Wtedy padają te dwa trudne pytania. Nie wiem, co odpowiedzieć, żeby nie zasmucić dziewczynki. W odruchu zostawiam jej na pamiątkę... długopis.

Za drzwiami domu państwa Ciszków zostawiam coś jeszcze. Kawałek serca i przeświadczenie, że ten świat bywa bardzo zły, ale chodzą po nim też bardzo dobrzy ludzie. Właśnie byłam w dobrym domu. Dodam - w domu, który jest pogotowiem rodzinnym.

- Jest noc, libacja alkoholowa, krzyki, bijatyka. Z tego piekła policja wyrywa dziecko i przywozi do nas. To jest właśnie pogotowie rodzinne i tak trafiają tu maluchy, nazywa się to „z interwencji” – tłumaczy Wioletta Ciszek. Na jednym jej kolanie usadowił się półtoraroczny Maruś drugie zajął trzyletni Patryk. Więcej kolan nie ma, więc pozostaje sofa, na której grzecznie siedzą dwuletni Wojtuś, roczna Karolinka i trzyipółletnia Ola. Wszystkie dzieci zadbane, uśmiechnięte i zupełnie niespeszone obecnością obcych w domu. Ich domu. Dla niektórych od paru tygodni, miesięcy, dla innych idzie to już w lata. – To zależy od wielu procedur prawnych. U nas dzieci czekają na nową rodzinę albo powrót do rodziców biologicznych. Czekają na cud – dodaje Artur Ciszek. – A cuda się zdarzają, proszę mi uwierzyć.

I ja wierzę, kiedy patrzę na tę radosną gromadkę. Bo oczy widzą jedno, a uszy słyszą drugie. Słyszą straszne dla młodej matki opowieści. Historii jest dużo, bo w ciągu ośmiu lat, w domu państwa Ciszków było 31 dzieci. Były dzieci, które krzyczały po nocach albo długo siusiały w łóżko. Był siedmiolatek, który chomikował na zapas kanapki, bo w rodzinnym domu jedzenie pewnie było przed nim zamykane. Była dziewczynka, która wynosiła resztki ze śmietnika. Byli bracia z ADHD, o których neurolog powiedział, że „musieli ostro walczyć o przetrwanie”. Było maleństwo z podejrzeniem AIDS... – Wszystkie te nieszczęścia przez wybryki dorosłych – mówi smutno pan Artur.

Ktoś jednak ten świat tak poukładał, że są też dorośli, którzy potrafią te nieszczęścia odczarować. Nie mają magicznej różdżki, za to mają wielkie serca i ogromne pokłady uczuć. Nie boją się wyrzeczeń.

- Od dzieci nie możemy oczekiwać wdzięczności, zdajemy też sobie sprawę, że kiedyś o nas zapomną. Ale mamy poczucie spełnienia i satysfakcję, że robimy to, co jest ważne, że dajemy zamiast brać. To radość patrzeć, jak zagubione istotki wychodzą na prostą, jak lądują w ramionach nowych rodziców, jak w nich rozkwitają – przyznaje pani Wioletta. – Modlimy się, by każde z dzieci trafiło do tej najwłaściwszej rodziny. I wie pani co? To kolejny cud, bo nawet jest podobieństwo fizyczne do nowej mamy albo taty.

Czy to przedświąteczna atmosfera rozwiązała worek z cudami? Bo oto słyszę o kolejnych magicznych sprawach. – Ludzie tu są dobrzy, chętnie pomagają. Mamy wspaniałych sąsiadów, na których zawsze można liczyć - dodaje pan Artur. – Ale też pojawiają się w naszym życiu, niespodziewanie, anioły. Ostatnio przyniosły nam zapas pelet, starczy tego do palenia w piecu przez całą zimę. Jednego anioła dobrze znamy, to pani wiceprezydent Wioleta Haręźlak, kobieta która nie boi się działać. A drugi z aniołów? Wciąż jestem pod jego wrażeniem. Skromny, ciepły. I mimo że młody, tak pięknie powiedział nam, że to, co robimy jest bardzo ważne. I za te słowa, nie tylko za opał, jestem panu Przemysławowi Bieńkowskiemu, wiceprezesowi Stelmetu, bardzo wdzięczny.

W domu Ciszków będzie ciepło. To najważniejsze. A w święta na pewno gwarno i wesoło. Może przed wigilią pojawią się jeszcze jakieś dobre anioły? Gdyby przypadkiem krążyły w pobliżu, dostrzegłyby, że rodzice marzą o porządnej suszarce bębnowej, bo przy tak dużej gromadce pranie jest na okrągło. Gorzej z wywieszaniem rzeczy, gdzie te wszystkie suszarki rozkładać? – Na lato przydałaby się jakaś huśtawka, może zjeżdżalnia do ogródka. A zimą? Fajnie, gdyby ktoś zabrał całą naszą gromadkę na kulig – śmieje się pan Artur.

Aniołom nie umknęłoby, że Ola pięknie rysuje (mam dowody w zeszycie z notatkami!) i kocha pluszowe zwierzaki. I że Wojtuś to typ majsterkowicza, który lubi budować, grzebać, rozkręcać. A Patryk potrafi dłuuugo studiować książeczkę lub gazetę z obrazkami. Mała Karolinka bardzo ucieszy się z lali. A Mareczek? – Mareczek jutro odchodzi do nowej rodziny – pani Wioletta uśmiecha się podając tę nowinę, ale słyszę, że głos jej leciutko zadrżał. Nie jest lekko rozstawać się z kimś, kogo się kocha. – A kocham wszystkie moje dzieci. Czasem po nocach ryczę z bólu po ich odejściu – przyznaje. – Przyłapuję się na tym, że machinalnie rozkładam pięć talerzyków i pięć kubeczków, choć przy stole siedzi czwórka malców. To chyba najtrudniejsze momenty. Także dla dwójki naszych biologicznych dzieci, w tej chwili nastolatków. Bardzo przeżywają rozstania. Gdy byli mali, pytali, czy ich też kiedyś oddamy...

Jeśli inne dobre anioły krążą gdzieś nad domem Ciszków, podaję numer telefonu do pani Wioletty: 669 027 384.

Daria Śliwińska-Pawlak

Imiona niektórych dzieci zostały zmienione.