Bronisław Komorowski w Zielonej Górze

30 Kwiecień 2015
- Dlaczego popieram Komorowskiego? Bo mu ufam. To mój prezydent – tłumaczyła nam znakomita artystka jazzowa, Urszula Dudziak.

Czwartek, godz. 8.30. Zimno. Panowie w kombinezonach w pośpiechu grabią niedawno skoszone trawniki. Na parkingu przed Palmiarnią aż gęsto od samochodów. Głównie Biura Ochrony Rządu oraz telewizyjnych stacji. Szklanego wejścia strzegą ochroniarze. Sprawdzają każdego wchodzącego. Na stoliku lądują klucze, metalowe zapalniczki, wieczne pióra, drobne monety.
- Basię weźcie do kontroli osobistej – pokrzykują z końca kolejki dziennikarze TVP.

Godz. 8.38. W holu Palmiarni ćwiczą dzieci z Lubuskiego Zespołu Pieśni i Tańca. Będą witać Bronisława Komorowskiego, który ubiega się o reelekcję na urząd głowy państwa.
Przez kolejne szklane drzwi dostrzegam Urszulę Dudziak oraz ministra Waldemara Sługockiego.

- Co  wybitna artystka jazzowa robi na politycznym evencie – pytam panią Urszulę.

Ta uśmiecha się szeroko i z udawaną powagą, na jednym wydechu peroruje: - Bo mnie i prezydenta Komorowskiego wiele łączy. Za kilka miesięcy skończę 72. rok życia, ale wciąż rozsadza mnie energia. Podobnie jest z Komorowskim, też jest bardzo energetycznym człowiekiem. A tak na poważnie, to mu ufam. To mój prezydent.

Do Palmiarni wkraczają VIP-y. Marszałek Elżbieta Polak. Bożenna Bukiewicz. Za nimi stadko pomniejszych rangą polityków. Zaczyna się rytuał powitań. Całowanie damskich dłoni, wylewne przytulanie i cmoknięcia w policzki. Sielanka.
Oficerowie ochrony dyskretnie lustrują każdego wchodzącego. Łatwo ich poznać, w uszach mają słuchawki, w klapach marynarek znaczek z logo BOR.

Godz. 8.45. Wchodzi prezydent Janusz Kubicki. Bożenna Bukiewicz natychmiast rzuca mu się w ramiona. Nawet nie zdążył zdjąć kurtki. Za prezydentem dostojnie wkracza Wiesław Hładkiewicz, politolog z UZ.

- Gdzie są tłumy? Ja jutro wyjeżdżam do Hiszpanii, a jednak potrafiłem znaleźć czas dla Kandydata – profesor z dezaprobatą kręci głową. 

Nagle dziennikarskie stadko ożyło. Zagrała ludowa kapela. Borowiki zablokowali drzwi.
- Proszę nie przekraczać tej linii – oficerska dłoń szerokim łukiem pofrunęła ponad kamerami, mikrofonami i długopisami.

Godz. 9.00. Wreszcie jest. Kandydat Komorowski osobiście przekracza drzwi Palmiarni. Nie musi opróżniać kieszeni. – Widzicie, jest mniejszy i szczuplejszy, w telewizji wypada znacznie gorzej – komentują wystrojone panie z urzędu marszałkowskiego. 

Dzieci tańczą, Kandydat uśmiecha się dobrotliwie. Za nim, w karnym porządku, stoją miejsko-wojewódzkie władze. Koniec występu. Kandydat pojedzie windą na najwyżej położony taras widokowy. Sztab proponuje dziennikarzom to samo, ale schodami. Pędzimy. Z każdym pokonanym piętrem robi się coraz bardziej ciepło. Na samej górze pot leje się z kamerzystów, taki upał.

Prezydent Komorowski w towarzystwie marszałek Elżbiety Polak podziwia panoramę miasta. Co mówi, nie wiemy, borowiki kordonem sanitarnym oddzielili dziennikarzy od polityków.

- Kiedy Kandydat przemówi do ludu, kiedy porozmawia z dziennikarzami, czy mamy napisać, że przyjechał, napił się soku i odjechał? – pytam głównego sztabowca Roberta Tyszkiewicza.
- To spotkanie prywatne czy wyborcze? – dopytuje się Barbara Kuraszkiewicz, dziennikarki TVP.
Sztabowcy naradzają się po cichu. – Dobra. Prezydent wyjdzie do dziennikarzy, ale nie zadawajcie żadnych pytań – obwieszcza Tyszkiewicz.

Oficerowie grzecznie wypraszają nas z tarasu. Prezydent zostaje z politykami. Na białym obrusie królują zimne napoje oraz wysokie szklanki.

Wreszcie jest. Z Kandydata emanuje ciepło i życzliwość dla świata. Po ojcowsku zagaja: - To miło być w Zielonej Górze. Jestem tu drugi dzień. Wczoraj, wieczorem, miałem spotkanie z zielonogórskimi winiarzami i jestem pod wielkim wrażeniem ich zawodowej pasji. Chciałbym jeszcze pospacerować waszym deptakiem, razem z Ulą Dudziak.

Kandydat podzielił się osobistym wspomnieniem dotyczącym Zielonej Góry: - W 1946 poznali się tutaj moi rodzice, rok później przyszedłem na świat.

Godz. 9.34. Kandydat pozuje z zielonogórskimi VIP-ami do pamiątkowej fotografii. Potem króciutkie spotkanie z rowerzystami z Fundacji Rozwoju Kolarstwa.
- Powiedział nam, że się cieszy, że trenujemy – zrelacjonował nam Mateusz Strużyński, członek kolarskiej ekipy.

Godz. 9.40. Kandydat wsiada do samochodu. Politycy machają na pożegnanie.

Piotr Maksymczak