Uratowany bielik wybrał wolność
To już 31. bielik w historii Ośrodka Rehabilitacji dla Zwierząt Dziko Żyjących w Starym Kisielinie.
- Zarazem to już drugi bielik, który tylko w tym roku trafił do naszego ośrodka. Ten ostatni przybył do nas dzięki czujności strażnika łowieckiego, pana Waldemara Jarowicza, natrafił na niego w okolicach Czerwieńska – wyjaśnia szefowa ośrodka, Gabriela Rosik.
Do tego niezwykłego spotkania doszło 29 czerwca, mniej więcej w okolicach godz. 19.00. Gniazdo bielika runęło na ziemię wraz ze zwalonym przez wichurę drzewem. Strażnik łowiecki natychmiast zawiadomił nadleśniczego, Arkadiusza Kapałę. Ten, wiele nie myśląc, wsiadł do samochodu i pognał na miejsce zdarzenia.
Młodociany bielik wyglądał źle. Właściwie nie reagował na żadne bodźce.
- Był bardzo osłabiony, w tym dniu dominował koszmarny upał, prawdopodobnie organizm bielika był na granicy odwodnienia. Trzeba było natychmiast zapewnić mu profesjonalną opiekę medyczną, inaczej mógłby nie przeżyć kolejnego dnia – z przejęciem opowiada pani Gabriela.
Rozpoczęła się walka z czasem. Bielik w ekspresowym tempie trafił do zielonogórskiej lecznicy dla zwierząt prowadzonej przez doktor Barbarę Hanusz. Postawienie diagnozy zaczęto od oględzin. Lekarz prowadzący, Wojciech Szylkin już po chwili nie miał wątpliwości: to 2-3 miesięczny bielik. Waga pokazała 3,7 kg ciężaru ciała. Właściwie nic mu nie było, żadnych zewnętrznych obrażeń, do tego całe skrzydła. Głównym powodem wielkiego osłabienia był upał, stres oraz odwodnienie.
- Bielikowi zaaplikowano wzmacniający zastrzyk i po chwili odwieziono do naszego ośrodka. Gościł u nas do 4 lipca. Mieszkał w specjalnej klatce o wymiarach 4 na 3 m. Miał tam nawet pieniek i słomiane gniazdo, sama mu zrobiłam – pani Gabriela z naciskiem podkreśla niemal komfortowe warunki oferowane pacjentom ośrodka.
Bielik potrzebował spokoju. Gospodarze ośrodka swoje wizyty u osłabionego ptaka ograniczyli do niezbędnego minimum.
- Cisza, spokój i odżywczy pokarm to najważniejsze elementy zaaplikowanej bielikowi kuracji. Apetyt szybko mu wrócił, dziennie pochłaniał do 1 kg karmy. To były głównie karpie oraz dziczyzna. Żadnych lekarstw. Gdy pewnego dnia zobaczyłam, jak zaczyna rozrywać karmę na mniejsze kawałki, wiedziałam, że będzie dobrze. Kamień spadł mi z serca - szefowa ośrodka wciąż przeżywa tamte emocjonujące dni.
Ptak miał się coraz lepiej. Doktor Szylkin, po uważnych oględzinach, podjął 3 lipca męską decyzję – bielik może powrócić na łono przyrody. Ale powrót bielika to nie taka prosta sprawa.
- Każdy bielik musi być wypuszczony na wolność dokładnie w tym samym miejscu, w którym został znaleziony. Dlatego musieliśmy najpierw wykonać sprawdzającą wizję lokalną – tłumaczy „ptasie” procedury pani Gabriela.
Czemu służy wizja lokalna? Przede wszystkim sprawdzeniu, czy w bliskiej okolicy wciąż są rodzice uratowanego ptaka, czy tuż przy ziemi nie ma zbyt gęstych krzewów lub gałęzi, które mogłyby uniemożliwić start do swobodnego lotu. Mówiąc krótko – nie można jechać w ciemno.
- Wyniki naszej wizji były zadowalające. Nad koronami drzew kołował dorosły bielik, pewnie jeden z rodziców, na dachu pobliskiej myśliwskiej ambony siedział brat lub siostra „naszego” bielika. Maluch zajadał się rybą. Mądre ptaki, po utracie rodzinnego gniazda, zaanektowały ambonę na swój dom. Wszystkie warunki sprzyjały powrotowi ptasiego pacjenta na łono rodziny – wyjaśnia szefowa ośrodka.
Ale zanim bielikowi ponownie podarowano wolność, został zaobrączkowany. Na dwóch obrączkach zapisano specjalne kody, które informują o gatunku, osobistym numerze identyfikacyjnym ptaka, kraju pochodzenia oraz stacji ornitologicznej, która odpowiadała za proces obrączkowania. W przypadku „naszego” bielika, była to stacja w Gdańsku.
- Bielik to silny ptak, nie tak łatwo założyć mu obrączki, dwóch dorosłych mężczyzn musiało go trzymać, aby ptak ani sobie, ani nam nie zrobił krzywdy – do rozmowy włącza się Mariusz Rosik, leśniczy i zielonogórski radny, prywatnie – mąż szefowej ośrodka.
Następnego dnia, rano, punktualnie o 6.30, zdrowy i pełen werwy bielik został przywieziony w rodzinne strony w specjalnej klatce. Po jej otwarciu, ptak dosłownie wyskoczył na wolność. Przysiadł, uważnie rozejrzał się na boki i jednym zamachnięciem skrzydeł wystartował w przestworza.
- To było dla mnie wielkie pozytywne przeżycie. Kolejny nasz ptasi pacjent szczęśliwie powrócił tam, gdzie jego właściwe miejsce. Podczas rekonwalescencji, w naszym ośrodku, robimy wszystko, aby nasi podopieczni nie uzależnili się od człowieka. Nie możemy pomniejszać ich szans na samodzielne przeżycie, stąd nie może być nawet mowy o nawiązywaniu bliskich relacji. Dziki ptak lub zwierzę to nie zabawka lub dziecięca maskotka. Kochając naszych mniejszych braci, zarazem musimy szanować surowe prawa natury – z powagą tłumaczy G. Rosik.
Ośrodek Rehabilitacji dla Zwierząt Dziko Żyjących w Starym Kisielinie finansowany jest przez budżet miasta Zielona Góra.
(pm)