Biskup był fanem Falubazu

29 Marzec 2013
- Lany poniedziałek w Suchej był czasami bardzo mokry – opowiada „Łącznikowi” ks. bp Tadeusz Lityński, biskup pomocniczy Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej.

- Kiedy w ub. r. otrzymał ksiądz biskup nominację, to we wsi Sucha mieszkańcy mówili nie bez dumy: mamy swojego biskupa. Czuje ksiądz dzisiaj związek z tą wsią swojego dzieciństwa?
- Tak, z Suchą jestem związany od dzieciństwa. Wieś należy do parafii św. Wawrzyńca w Ługach. Tam mieszkali moi dziadkowie i moi rodzice, pochowani na tamtejszym cmentarzu. Tam też uczęszczałem do pierwszych klas szkoły podstawowej. Chociaż miałem blisko do szkoły, to zwykle przychodziłem na ostatnią chwilę, a to dlatego, że miałem problemy ze śniadaniem. Mogę powiedzieć, że Sucha jest mi bliska, ponieważ tam się wychowałem i tam kształtowało się moje powołanie. Mieszka tam moja siostra z rodziną, przyjaciele, sąsiedzi i znajomi…

- Przypomina ksiądz sobie Święta Wielkanocne w Suchej?
- Tak. Zawsze rodzinnie braliśmy udział we Mszy św. w Uroczystość Zmartwychwstania. Wielkim wydarzeniem było dla mnie zawsze pójście w Wielką Sobotę do kościoła i poświęcenie pokarmów. To był mój obowiązek, a później moich młodszych sióstr. Potem już jako kleryk jeździłem do parafii Ługi, żeby uczestniczyć w obrzędach Triduum Paschalnego.

- A jak wyglądał Lany Poniedziałek w Suchej?
- Ooo… Lany Poniedziałek w Suchej był czasami bardzo mokry. Chodziliśmy po wiosce z różnymi naczyniami napełnionymi wodą, a wszystko oczywiście służyło podtrzymaniu tradycji.

- Później uczęszczał ksiądz do szkoły w Drzonkowie i do Technikum Elektronicznego w Zielonej Górze. To był przełom lat 70 i 80, któremu towarzyszyło odrodzenie życia kościoła w Polsce, związane choćby z wyborem papieża Jana Pawła II. Jak wspomina ksiądz tamten zielonogórski okres?
- Szkole podstawowej w Drzonkowie jestem bardzo wdzięczny za kształcenie i wychowanie. Było tam wspaniałe grono pedagogiczne. W okresie zielonogórskim, kiedy uczęszczałem do technikum, uczestniczyłem też w pieszych pielgrzymkach z Warszawy na Jasną Górę. To był okres swoistej manifestacji w wymiarze religijnym, ale nie tylko. Był to także powiew wolności, co dla nas, młodych ludzi, było bardzo ważne. Brałem też udział w ruchu oazowym, a wybór papieża Polaka na Stolicę Piotrową, był nacechowany ogromną nadzieją. Był to żywy przykład prawdziwego człowieka wiary. Jako młodzi ludzie byliśmy nim zafascynowani. Ten wybór odbił się mocnym piętnem na mojej formacji duchowej.

- Do seminarium duchownego w Paradyżu wstąpił ksiądz w 1982 r., czyli w stanie wojennym. Czas studiów przypadł na trudne czasy dla kościoła, wystarczy wspomnieć choćby zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki w 1984 r. Ale święcenia kapłańskie przyjął ksiądz w 1988 r., kiedy system polityczny zaczynał już się zmieniać…
- No, nie do końca. W 1988 r. nie było jeszcze wiadomo co się zdarzy. Mój okres seminaryjny był dla mnie trochę takim czasem ochrony przed tym, co przeżywali w tym czasie inni. Mam na myśli czasy niedostatków i innych bolesnych doświadczeń. Seminarium nas trochę przed tym chroniło. Ale jako klerycy, za murami Seminarium, żyliśmy sprawami bolesnymi dla Kościoła i Ojczyzny.

 - Miał ksiądz wtedy przeczucie, że żyjemy w przełomowym czasie i że na naszych oczach rzeczywistość diametralnie się zmieni?
- Gdyby nie wiara i życie Kościoła, który pokazywał, że z trudnych sytuacji zawsze jest jakieś wyjście, to być może nie patrzyłbym na to z takim zaufaniem jak patrzyłem. Nawet kiedy widziałem jak trudna jest sytuacja gospodarcza, społeczna i polityczna kraju, to miałem przeczucie, że to się musi kiedyś skończyć. Kształtowano nas w postawie nadziei na przyszłość. Mieliśmy odniesienie do Jana Pawła II, zawierzyliśmy Chrystusowi, że On nas z tego wyprowadzi.

- Po studiach pracował ksiądz w parafii w Ołoboku i potem w Głogowie…
- Tak, to był ciekawy okres w życiu. W Ołoboku katecheza nie była jeszcze w szkole, ale w salkach, które były wydzielone do nauki w kościołach filialnych. Pewną trudność sprawiały także dojazdy do kilku miejscowości, gdzie były punkty katechetyczne. Szczególnie trudno się uczyło w okresie zimowym. Z kolei parafia w Głogowie była duża, 25-tysięczna, typowo miejska. Katecheza była już w szkole, ale trafiłem na wyż demograficzny, było bardzo dużo dzieci na lekcjach religii. Bardzo mile wspominam tamten czas. Potem przełożeni skierowali mnie do pracy w sądzie kościelnym i trafiłem na studia z prawa kanonicznego na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. W sumie przepracowałem siedem lat w sądzie kościelnym w Gorzowie.

- No i wrócił ksiądz w rodzinne strony, czyli do Ochli…
- Tak, po powołaniu przez ks. bpa Adama Dyczkowskiego w 2000 roku, nowej parafii pw. Najświętszej Trójcy w Ochli, zostałem skierowany do jej utworzenia od strony organizacyjnej i duszpasterskiej.

- Udało się to bez kłopotów?
|
- To był dla mnie mocny akcent życia kapłańskiego. Pełen nadziei, ale też i lęku. Trzeba było zintegrować środowisko lokalnej społeczności, na którą składali się mieszkańcy Ochli, Jeleniowa i Kiełpina. Był to czas wielu wyzwań materialnych i duszpasterskich. Dzięki wspaniałym ludziom, mogę to podkreślić z satysfakcją, wiele udało się osiągnąć. Była to dla mnie wspaniała szkoła życia duszpasterskiego. Dzięki parafianom z Ochli, jako ksiądz mocno doświadczyłem tego, że w jedności i wspólnocie można osiągnąć wiele.

- Zielonogórski ksiądz, który przepracował wiele lat w parafiach w Gorzowie i został biskupem pomocniczym Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej. Ciekaw jestem co ksiądz sądzi o animozjach zielonogórsko-gorzowskich, które co rusz wybuchają przy okazji politycznych sporów bądź sportowych rozgrywek…
- Tak. W latach 2006-2012 byłem proboszczem w Gorzowie Wlkp. Te spory i animozje rzeczywiście istnieją. Nie ma co tego ukrywać. Są różnice zdań co do roli i skuteczności władz samorządowych, ich dokonań w poszczególnych miastach. Także na gruncie sportowym. Kiedy kibice reagują bardzo emocjonalnie na zawodników, czy kibiców przeciwnej drużyny. Myślę jednak, że przykład mojej osoby pokazuje, iż można to wszystko pogodzić. W młodości bardzo często przebywałem na stadionie Falubazu, jestem kibicem żużla. A kiedy zacząłem pracę duszpasterską w Gorzowie Wlkp., to zostałem zaproszony do czynnego udziału w życiu klubu żużlowego w Gorzowie, gdzie poznałem  środowisko działaczy i zawodników. Do dziś nie wiem jak to się stało. Oni przecież wiedzieli, że jestem z Zielonej Góry, ale spotkałem wiele życzliwości z ich strony. Po prostu sport, mimo rywalizacji, powinien łączyć a nie dzielić. Ekscesy na stadionach są niepotrzebne. Zbyt wiele mamy innych problemów.

- Porozumienie zielonogórsko-gorzowskie z 1998 r., dzięki któremu powstało woj. lubuskie, miało miejsce w seminarium duchownym w Paradyżu, przy wsparciu ówczesnego biskupa. Czy w związku z tym Kościół powinien czuć się w jakimś sensie odpowiedzialny za jedność regionu?
- Sięgnąłbym tutaj jeszcze głębiej do historii: do roku 1945. Ziemie Zachodnie scalał wówczas jeden wielki organizm administracji apostolskiej z siedzibą w Gorzowie Wlkp., sięgający od Zielonej Góry po Świnoujście, Słupsk i Koszalin. To była największa administracja kościelna w Europie. Kościół już wtedy odgrywał bardzo silną rolę integrującą ludność, napływającą tutaj z Kresów Wschodnich i innych regionów kraju. Ta rola integracyjna Kościoła, pozostała  do dzisiaj. Bo niezależnie od statusu materialnego, wykształcenia, pozycji społecznej, czy poglądów politycznych wszyscy spotykamy się we wspólnocie Kościoła.

- Dziękując za rozmowę, chciałbym przekazać księdzu w imieniu redakcji „Łącznika Zielonogórskiego” zdrowych i spokojnych Świąt Wielkanocnych w gronie najbliższych.
- Ja również pragnę przekazać redakcji „Łącznika” oraz wszystkim jego Czytelnikom najserdeczniejsze życzenia świąteczne, aby dążenie do prawdy i przekazywanie prawdy zawsze budziło autentyczną radość, a także Błogosławieństwa Bożego na Święta Zmartwychwstania.

Rozmawiał
Michał Iwanowski
Mich.iwanowski@gmail.com