Pomaganie to w moim przypadku sprawa osobista

21 luty 2024
- W Kontrakcie Zielonogórskim, najważniejszym dokumencie, w którym spisano zasady połączenia miasta z gminą, znalazł się ważny zapis. Organizacje pozarządowe, w tym stowarzyszenia, mają dostawać takie same dotacje, jak przed integracją obu samorządów - mówi Wiesław Kuchta, przewodniczący Stowarzyszenia Dobry Start.

- Jakie są początki stowarzyszenia?

Wiesław Kuchta: - W 2003 r. działałem w radzie sołeckiej ówczesnej wsi Drzonków i na zebraniu zaproponowałem zagospodarowanie terenu starej szkoły na świetlicę dla dzieci. Mój pomysł z uwagi na koszty nie zyskał aprobaty. Wójt Mariusz Zalewski w zamian zaoferował dawną remizę strażacką, która była w opłakanym stanie, ale musieliśmy mieć osobowość prawną, żeby móc tam działać. Z przyjaciółmi założyliśmy Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Wsi Drzonków. Byliśmy pierwszą tego typu organizacją na terenie gminy Zielona Góra, istniały tylko ochotnicze straże pożarne i kluby sportowe. Przygotowaliśmy pismo z prośbą o przekazanie remizy, nie udało się. W kolejnym roku sąsiad Jan Żurek wyszedł z propozycją uruchomienia świetlicy w jego piwnicy. Załatwiliśmy meble, komputery, pojawił się stół do bilardu i piłkarzyki. Prowadziliśmy zajęcia, m.in. lekcje angielskiego. Dzieciaki i zawodnicy z Wojewódzkiego Ośrodka Sportu i Rekreacji przychodzili do nas skorzystać z internetu. W 2005 r. z radą sołecką i mieszkańcami zorganizowaliśmy huczne obchody 700-lecia powstania sołectwa Drzonków. Fundusze pozyskaliśmy z Euroregionu Sprewa-Nysa-Bóbr.

- I zaczęliście na dobre się rozwijać…

- Założyliśmy następne świetlice, m.in. w Suchej i Zatoniu. Otrzymywaliśmy dofinansowanie unijne i rządowe na liczne projekty, pomagała gmina. Po czterech latach działalności zostałem radnym gminy, przewodniczącym komisji oświaty, kultury i sportu. Z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich w dawnej remizie strażackiej wybudowaliśmy świetlicę, w ostatnich latach ją rozbudowano.

Obecnie mamy pięć świetlic, w tym jedną sportową przy Staszica w Zielonej Górze, 40 dzieci trenuje tam ju-jitsu. Po połączeniu zmieniliśmy nazwę na Dobry Start, aby nie kojarzyć się tylko z jednym sołectwem.

Założyliśmy bibliotekę w Drzonkowie w naszej siedzibie, siedem tysięcy książek pozyskaliśmy sami. Cztery lata temu z braku funduszy zakończyła działalność.

Pod naszymi skrzydłami rozwinął się jeden z najlepszych klubów krótkofalarskich w Lubuskiem, który ma siedzibę przy ul. Zachodniej w Zielonej Górze.

-  Prowadzicie też telewizję Nowa Dzielnica?

- Nie jesteśmy regularną telewizją, skupiamy się na wydarzeniach sportowych. Współpracujmy z Watahą, klubem rugby, piłkarską Drzonkowianką, ZKS Palmiarnia, który gra w ekstraklasie tenisa stołowego. W czasie pandemii pokazaliśmy na żywo mecz towarzyski żużlowego Falubazu z Unią Leszno i pobiliśmy rekord, byliśmy oglądani jednocześnie na pięciu tysiącach urządzeń. W okresie pandemii przez dwa lata co niedzielę transmitowaliśmy msze święte.

- Skąd się u pana wzięła żyłka społecznikowska?

- To sprawa osobista. Kiedy obśmiano mój pomysł w sprawie świetlicy, miałem ochotę włożyć głowę w piasek jak struś. Mój świętej pamięci tata uświadomił mi jednak, że za szybko się poddaję. Chciałem udowodnić wszystkim, że potrafię zmienić Drzonków. Na początku tak mnie to pochłonęło, że zaniedbałem rodzinę, żonę Ewę i kilkuletnich wtedy synów, dziś już dorosłych - Eryka i Huberta. Obaj pomagają mi w stowarzyszeniu.

W trudnych chwilach pomocna jest druga żyłka - sportowa. Przez te lata zorganizowaliśmy dziesiątki imprez. Prowadzimy ligi piłkarskie, w tym oldboyów i dwie drużyny szóstek. Kiedy byłem chudszy, sam grałem (śmiech). Teraz pozostał mi boks w klubie Octopus.

- Teraz jest pan zmuszony boksować się z krytykami, którzy wyliczyli, że przez osiem lat Dobry Start na swoją działalność dostał 1,2 mln zł?

- W Kontrakcie Zielonogórskim, najważniejszym dokumencie, w którym spisano zasady połączenia miasta z gminą, znalazł się zapis, że organizacje pozarządowe, w tym stowarzyszenia mają dostawać takie same dotacje jak przed integracją samorządów. Obietnicy dotrzymano - wsparcie wynosi 150 tys. zł rocznie. Obecnie zatrudniamy siedem osób, opiekunów i trenerów. To wydatek rządu 80 tys. zł, sam ZUS pochłania 20 tys. zł. Wyżywienie kosztuje rocznie 20 tys. zł, to dwa złote dzienne na dziecko, równowartość bułki z marmoladą. Prowadzimy działalność w ośmiu lokalach, za część z nich płacimy - wychodzi 40 tys. zł rocznie.

W tym roku otwieramy nową, szóstą świetlicę - w Kiełpinie, minimalne koszty działalności to około 30 tys. zł. W konkursie dla organizacji wystąpiliśmy o zwiększenie dotacji o 20 tys. zł, dostaliśmy „tylko” 5 tys. zł. I nie pomogło to, że jestem radnym z prezydenckiego klubu i bardzo dobrze, bo to nie konkurs dla znajomych. Poradzimy sobie. Chcemy otworzyć więcej świetlic, a przy nich kluby seniora. Zresztą już organizujemy dla nich zajęcia.

Nie utrzymalibyśmy się wyłącznie z miejskiej dotacji. Najłatwiej jest kogoś krytykować, siedząc przy biurku.

- Angażuje się pan w inne projekty społeczne?

- Podoba mi się idea dzielenia żywnością. Pomogłem Ani Ducewicz postawić trzecią jadłodzielnię na os. Pomorskim. W planach są kolejne.

- Dziękuję.

Rafał Krzymiński