Mam prawo i płacić podatki, i zabierać głos

28 Kwiecień 2014
- Spotykam się z takim delikatnym poczuciem, że my mieszkańcy, którzy przyjechaliśmy do tej gminy ileś lat temu, tak w „cudzysłowie” nie mamy prawa decydować. Nasz głos jest trochę mniej ważny od głosu tych ludzi, którzy mieszkają tu 40 lat, 50 lat - mówi Janusz Jasiński.

- Mocno się pan zaangażował w końcówkę procesu łączenia miasta z gminą. Namawia pan ludzi, by poszli na referendum, 18 maja i głosowali na TAK.
Janusz Jasiński, mieszkaniec Starego Kisielina, przedsiębiorca, wiceprzewodniczący Gminnego Komitetu na Rzecz Poparcia Połączenia Miasta i Gminy Zielona Góra „Jesteśmy na TAK”: - Teraz jest bardzo ważny okres podejmowania decyzji. Podejmą ją mieszkańcy. Warto żeby mieli pełną wiedzę, wydaje mi się, że z nią nie jest najgorzej. Muszą też mieć przekonanie, że od nich coś zależy. Żeby nie myśleli, że ktoś już zdecydował. Co tam mój jeden, mały głosik. W domu mieszkają cztery osoby i jak każdy dom pójdzie, to na pewno będziemy mieli na to wpływ.

Przy okazji, chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz - spotykam się z takim delikatnym poczuciem, że my mieszkańcy, którzy przyjechaliśmy do tej gminy ileś lat temu, ja osiem lat temu, tak w „cudzysłowie” nie mamy prawa decydować. Nasz głos jest trochę mniej ważny od głosu tych ludzi, którzy mieszkają tu 40-50 lat.

- Często się pan z tym spotyka, bo ja też słyszałem takie głosy.
- Słyszę je. I się z nimi nie zgadzam. Każdy ma prawo, a nawet obowiązek się wypowiedzieć. Sześć lat temu, gdy zakładaliśmy Stowarzyszenie Przyjaciół Kisielina, patrzyliśmy co się dzieje wokół parafii, bo w takich miejscowościach sporo się dzieje wokół kościoła. Ja, myśląc o swoich dzieciach chciałem, żeby w Kisielinie więcej się działo. Zebraliśmy się w kilka najbardziej aktywnych osób i założyliśmy to stowarzyszenie. Dzisiaj bardzo dobrze funkcjonuje. Realizuje dużo inicjatyw społecznych. Dlatego uważam, że mam prawo nie tylko płacić podatki i różnego rodzaju opłaty śmieciowe, ale również zabierać głos.

- Pewnie ponad połowa mieszkańców mieszka w gminie „od kiedyś tam”.
- Starzy mieszkańcy, ze swoimi rodzinami, bardzo długo funkcjonowali w tym uroczym, wiejskim światku. Na pewno ci miastowi, przychodzący ze swoimi oczekiwaniami co do drogi, oświetlenia, kanalizacji, poziomu szkoły, przedszkola... mogą, delikatnie mówiąc, denerwować. Ale to trochę tak, jakby denerwował nas postęp cywilizacyjny. Jakby nas denerwowała komórka, samochód. Trochę jakbyśmy nie chcieli latać samolotem. A świat się zmienia.
Na te podziały patrzę trochę z przymrużeniem oka. Gdy staniemy trochę bardziej z boku, to wszyscy razem czujemy się obywatelami naszej małej ojczyzny, która nazywa się Zielona Góra. Można spokojnie pogodzić przesunięcie granic z poczuciem zachowania tego, co jest dla nas najcenniejsze, np. organizacje pozarządowe mogą nadal doskonale funkcjonować.
To, co mamy ważnego na wsi, to zaangażowanie ludzi wokół własnych spraw. A to nie zależy od granic, tylko od ludzi. Czy wykazują inicjatywę, czy też nie.
Jak chcieliśmy dojechać dobrze do domu, czyli nie używając samochodów terenowych, to musieliśmy się złożyć z gminą na drogę. My daliśmy materiał, a gmina dała maszyny i nadzór budowlany. Wydaje mi się, że ten sposób budowy dróg jest bardzo archaiczny. Dobrze świadczy o zaangażowaniu mieszkańców, ale już nie do końca dobrze o gminie, która jest mocno niedoinwestowana. I tych inwestycji do zrobienia jest bardzo dużo.

- Przybywa ludzi i przybywa problemów np. z budową dróg.
- Na pewno jest tak, że wymagania ludzi rosną. Tak samo jak klient w sklepie, tak i mieskaniec staje się coraz bardziej wymagający. Bardziej świadomy swoich praw. Coraz więcej obowiązków spada na gminę i będzie spadać. Do tego potrzebne są pieniądze i coraz sprawniejsza organizacja. I centralizacja rozwiązywania problemów. Lepiej, szybciej, taniej. I tutaj akurat duży może więcej. Mówię to z własnego doświadczenia. Po to się firmy łączą. Po to się banki łączą, sieci marketów. Kraje. Żeby wykorzystywać ekonomię skali. I to jest, jak mówi klasyk, oczywista oczywistość.

- Podczas niedawnej konferencji prasowej mówił pan, że jako mieszkaniec gminy nie ma pan wyboru.
- Dla mnie na stole jest tylko jeden projekt cywilizacyjny. On ma szansę się powieść. Natomiast nie widzę drugiego, alternatywnego. Nie słyszałem, by istniał inny plan. Nie mamy wyboru pomiędzy dwoma propozycjami. Możemy jedynie zagłosować za projektem miasta lub być przeciwko. Z gminy nie mamy żadnego projektu. Nie pojawiła się żadna nowa myśl, pozwalająca iść do przodu. Trochę to wygląda na obronę swoich pozycji.
Musimy zdawać sobie sprawę - jeżeli nie będziemy się rozwijać, to zostaniemy skansenem. A nasze dzieci nie chcą żyć w skansenie. Nie bez powodu wyjeżdżają do innych miast. Do innych państw. Dlatego apeluję, żeby w naszym referendum zapytać młodych. Ja się boję tego, że młodzi głosują nogami. Cały czas stąd wyjeżdżają. Mamy odpływ mieszkańców.

- Gmina się cieszy, że ma przypływ mieszkańców.
- A skąd oni przybywają? Z Zielonej Góry. Nie przyjechali z Krakowa lub Poznania. Z Zielonej Góry. Mieszkańcy robią to połączenie od lat. Jak dalej tak pójdzie, to granica zarośnie nam domami. I będzie jak w Kisielinie – jeden ma zieloną, a drugi białą tabliczkę z nazwą ulicy.

- Są ludzie, którzy mówią: - Jest dobrze, nie ma problemów, po co to zmieniać?
- Kiedy powinno się podejmować trudne decyzje? Kiedy jest dobrze! Bo jak już jest źle, to odwrócić trend jest trudno. Jeżeli dzisiaj to można zrobić, a jeszcze są dodatkowe pieniądze z zewnątrz, to trzeba działać. I iść dalej. Żyjemy w momencie historycznym. Konsekwencje naszej decyzji będą rzutowały na wiele lat. Jestem pewny, że będzie fajniej. Gołym okiem widać, że struktury miasta są bardziej profesjonalne. To nie jest przeciw komuś. Musimy sobie odpowiedzieć: chcemy nowej, wielkiej Zielonej Góry, czy też rozwijać się oddzielnie ze wszystkimi plusami i minusami.
Jednak jak obserwuję, to miasto trochę mi przypomina drzewo, a gmina hubę, która na nim żyje. Miasto bez gminy, jak to drzewo, da sobie radę, nie do końca mając świadomość istnienia huby. Huba bez drzewa nie przeżyje. Przecież, gdyby nie Zielona Góra, to w gminie mieszkałoby może nawet o połowę ludzi mniej. Wyobraźmy sobie, czy w gminie załatwimy temat lekarza, zaopatrzenia, rozrywki, kultury, oświaty na odpowiednim poziomie. Przecież wiemy, że nie. Nie udawajmy, że jest inaczej.
Mnie nie przekonuje argument, że „sarenka może rano przyjść do mnie”. Faktycznie, przychodzi. I ona dalej będzie przychodzić, nawet jak nazywać się to będzie: Zielona Góra. Na Jędrzychowie i Chynowie sarenki również przychodzą.

- Namawia pan do udziału w referendum, ale termin się panu nie podoba.
- Tak, namawiam. Wszyscy powinniśmy pójść głosować. Natomiast dziwi mnie data - 18 maja. Czemu nie 25 maja? W Krakowie mogą zrobić referendum podczas wyborów, a u nas nie? Dlaczego? Przecież to gwarantuje większą frekwencję. I ułatwia ludziom życie, bo po co mają dwa razy chodzić głosować? Dla mnie jest to dysonans. Jeżeli wójt już pyta o zdanie mieszkańców, to powinien zadbać, by była to jak największa grupa.

- Dziękuję.
Tomasz Czyżniewski

Artykuły powiązane: 

„Nierdzenni”, morda w kubeł!

No i się doczekaliśmy… dyskusji na temat, kto jest godny reprezentować mieszkańców gminy. Za wytyczanie wzorca wzięli się przeciwnicy połączenia miasta z gminą. „Nierdzenni” mieszkańcy mają milczeć.

Radny Rosik: Połączenie? Ja jestem na TAK!

- Jako radny składałem ślubowanie mieszkańcom, a nie wójtowi. Dlatego staram się reprezentować mieszkańców. I w ich interesie musimy myśleć długoterminowo. Ja jestem za połączeniem – mówi wiceprzewodniczący rady gminy Mariusz Rosik.

Połączenie miasta z gminą? Jesteśmy na TAK!

- Popieramy połączenie miasta z gminą. Czynny udział w tym procesie to nasz obowiązek wobec dzieci i wnuków – tak tłumaczył powołanie gminnego komitetu poparcia senator Stanisław Iwan, który mieszka w Łężycy. Już zebrał 57 mieszkańców gminy.