Racula to moje święte miejsce

21 Styczeń 2014
- Patrząc z ekonomicznego punktu widzenia, do połączenia dojdzie wcześniej czy później, dobrowolnie lub pod administracyjnym przymusem. To nieuchronne. Ale połączenie ma wiele innych wymiarów – uważa Wojciech Sytar.

- Po dwóch latach nieobecności powrócił pan z Poznania do Zielonej Góry, warto było?
Wojciech Sytar, finansista i bankowiec, prezes stowarzyszenia Wspólnota Kulturowa Winnice Lubuskie: - Bogactwo poznańskiej oferty znacznie przewyższa nasze możliwości, ale z radością powróciłem na stare śmieci. Nie tylko z powodu mego patriotyzmu zielonogórsko-lubuskiego, ale również z powodu narastającej tęsknoty do innej formuły prywatności, do oparcia ludzkich relacji o wzorce będące zaprzeczeniem wyścigu o zwycięstwo za wszelką cenę.

- Oj, musieli panu dopiec w tym Poznaniu…
- Stolica Wielkopolski nie ma tu nic do rzeczy. To bardziej kwestia wewnętrznego dojrzewania i szukania twardego oparcia na resztę życia. Nie jestem już młodziankiem, od pewnego czasu smakuję świat mniej emocjonalnie, bardziej kontemplacyjnie. I na wiosnę posadzę przy domu niedużą winnicę rieslinga.

- I z tej kontemplacji wyszło panu „nie” dla połączenia gminy z miastem?
- Dziennikarze lubią wszystko sprowadzać do opozycji czerni i bieli. Tymczasem mój osobisty stosunek do połączenia jest bardziej skomplikowany, z dużą liczbą odcieni.

- No to porozmawiajmy o tych szarościach…
- Moje wątpliwości nie dotyczą gospodarczego wymiaru połączenia. Patrząc z ekonomicznego punktu widzenia, do połączenia dojdzie wcześniej czy później, dobrowolnie lub pod administracyjnym przymusem. To nieuchronne. Ale połączenie ma wiele innych wymiarów, nie tylko ten wyrażony przez miliony z bonusa ministerialnego i obietnice gruntownej modernizacji gminy. Równie ważny jest etyczny postulat, by nie zniszczyć poczucia pewności bycia u siebie dla tysięcy mieszkańców gminy wiejskiej.

- Aa…, to dlatego wyprowadził się pan z Poznania.
-
Wciąż czuję się zielonogórzaninem, ale moja święta ziemia, czyli rodzinny dom, znajduje się w Raculi. Gdy skręcam samochodem do mojej posesji, to wtedy silnie odczuwam granicę oddzielającą mój intymny świat od strefy profanum. Jakbym wkraczał w strefę sacrum. Utraty tego wymiaru obawiam się najbardziej.

- Ale w jaki sposób połączenie miałoby zniszczyć sakralny wymiar pańskiego habitatu?
- Mam już swoje lata. I dobrze pamiętam obietnice składane przez nawet bardzo poważnych polityków. Obietnice, po których pozostały tylko pożółkłe roczniki gazet. Ja nawet nie mam wielkich pretensji o te obietnice, bo wiem, na czym polega wyborczy spektakl. Ale istotą demokracji jest zmiana: za jakiś czas pojawi się nowy prezydent i nowi radni z odmiennymi priorytetami. Dla nich mój habitat może być bez znaczenia. Innymi słowy, nie widzę gwarancji dla dzisiejszych obietnic czy zapewnień.

- Taką gwarancją ma być Kontrakt Zielonogórski oraz propozycja powołania nowej dzielnicy miasta z własnymi radnymi i z własnym budżetem.
- Ale nikt nie przedstawia nam, „wieśniakom”, konkretów: jakie mają być kompetencje tej nowej rady i ile pieniędzy będzie miała do dyspozycji?

- Od ponad roku prezydent Janusz Kubicki prosi o rozpoczęcie bezpośrednich negocjacji na temat szczegółowych zapisów tej miejsko-gminnej intercyzy…
-
I co?

- Wójt milczy, zasłaniając się brakiem prawnej legitymacji do reprezentowania mieszkańców podczas takich negocjacji.
- Odmowa negocjacji jest figurą retoryczną, przy jej pomocy strona odmawiająca chce zająć lepszą pozycję negocjacyjną. To prawo każdego negocjatora, jeśli tylko postrzega siebie jako słabszą stronę.

- Jak długo wójt będzie umacniał swoją pozycję przetargową?
- Być może spokojnie poczeka aż do referendum. Jeśli mieszkańcy opowiedzą się za połączeniem, wówczas przystąpi do szczegółowych negocjacji, sięgając po maksymalną stawkę.

- Czy dyplomatyczne uniki to najwłaściwszy sposób obrony interesów mieszkańców gminy?
- Każdy sposób jest dobry, jeśli tylko przynosi pożądane efekty. Ale faktem jest, że po roku różnych „podchodów” mamy stan inercyjnego pata, obie strony okopały się na swoich pozycjach. Dlatego, jak sadzę, warto byłoby zaprosić zawodowego moderatora, niezwiązanego ani z gminą, ani z miastem. Kogoś ulokowanego poza naszymi lokalnymi kontekstami. Takiego moderatora trudno byłoby oskarżyć o faworyzowanie jednej ze stron, co powinno umożliwić mu rozwiązanie nawet najbardziej zapętlonych węzłów. A nasze połączenie, niewątpliwie, powoli przekształca się w taki węzeł.

- Dziękuję.

Piotr Maksymczak