Uczelniana „Włóczęga” zabrała nas w przeszłość

28 Październik 2022
Zupełnie Inna Włóczęga”, która odbyła się w miniony weekend, rzeczywiście różniła się od dawnego Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenki Turystycznej „Włóczęga”. Ale dla uczestników była to wspaniała podróż w przeszłość. - Świetnie się bawiłem - przyznał Leszek Malanowski, który lata wcześniej organizował wydarzenie, teraz wystąpił na scenie.

Wracająca po 26 latach przerwy „Włóczęga” była częścią obchodów 800-lecia powstania Zielonej Góry i 700-lecia uzyskania praw miejskich. Za jej organizację odpowiadało Stowarzyszenie Studentów i Absolwentów „UZeciak” wraz z Uniwersytetem Zielonogórskim.

- Oczywiście to nie ten sam stary przegląd piosenki turystycznej, który był wynikiem uczelnianych rajdów organizowanych od 1967 roku. Postanowiliśmy oddać mu jednak hołd i zorganizowaliśmy dwudniowy cykl koncertów, gdzie na scenie muzykowały osoby biorące udział w starych „Włóczęgach”, np. Leszek Malanowski, Leszek Kijański, Jerzy Michajłow czy też grupa U Studni - tłumaczył Marek Herejczak, absolwent UZ, jeden z organizatorów wydarzenia.

Jak za dawnych lat

- Pierwsza „Włóczęga” odbyła się spontanicznie w Łagowie, w 1976 roku, pod nazwą Łaguna, co było hołdem dla innego popularnego przeglądu studenckiego - Bazuna, do dziś organizowanego w Gdańsku - opowiadał M. Herejczak. - Tak naprawdę dopiero drugą edycję zorganizowano na zielonogórskiej uczelni pod właściwą już nazwą. Z kolei na trzeciej edycji jeden z naszych gości, Jerzy Michajłow, swoim występem podbił serca publiczności i został laureatem „Włóczegi”. Obecnie czasy studenckie ma dawno za sobą, jest lekarzem-ortopedą we Wrocławiu, ale i tak dał się namówić na udział i ponownie wystąpił na scenie z tą samą piosenką. A po koncercie udzielał jeszcze porad medycznych.

M. Herejczak od trzech lat stara się odnaleźć historyczne wzmianki i materiały dotyczące imprezy. - Niewiele się zachowało, nikt tego nigdy nie zebrał w całość. Ale jako historyk uznałem, że sprawa jest warta zachodu. To kulturalne dziedzictwo miasta - wyjaśniał. - Dzięki temu poznałem też dziesiątki wspaniałych osób, które na przestrzeni lat działały przy „Włóczędze”. A kiedy w tym roku pojawiła się okazja, aby wskrzesić przegląd w ramach jubileuszu, pomyślałem że warto to zrobić. Cieszę się, że miasto wsparło nasze działania. To było wspaniałe muzykowanie, w sobotę aula UZ przy ul. Podgórnej niemal w całości się zapełniła. Atmosfera była świetna, prawie jak za dawnych lat!

Nocnik na scenie

W czasach dawnej „Włóczęgi” ruch studencki działał bardzo prężnie, rodziło się Zielonogórskie Zagłębie Kabaretowe. Kluby Zatem, Gęba, U Ojca, U Jana pękały w szwach, a żacy śmiali się, gdy występował Władysław Sikora, Dariusz Kamys czy Joanna Kołaczkowska. Popularna była też poezja śpiewana. Te czasy z przyjemnością wspominał zielonogórzanin Marek Hałas, który w sobotę pojawił się na „Zupełnie Innej Włóczędze”.

- Pamiętam, że kiedyś jednym z jurorów przeglądu był np. Wojtek Belon, zmarły już poeta - wskazywał nasz rozmówca. - Na „Włóczędze” atmosfera zawsze była bardzo żywa, ludzie krzyczeli i hałasowali, ale tak z sympatią. Zdarzało się, że braliśmy ze sobą budzik i jak występujący smęcił, to go zagłuszaliśmy. Dobrze zapamiętałem też występ, podczas którego „artysta” wzdychał na scenie, siedząc na nocniku, lamentował jak to mu jest smutno w życiu. Publiczność wybuchła wtedy śmiechem, to było bardzo zabawne.

Zdaniem M. Hałasa w tym roku też nie zabrakło rodzinnej atmosfery. - Od razu rozpoznałem twarze, myślę że nawet 70 proc. osób na auli była mi znanan. Fajnie, że to wszystko odbyło się bez zbędnej spiny, że ludzie wzajemnie zapraszali się na scenę. Jak ktoś zrobił babola, a tych nie brakowało, publiczność się nie przejmowała. A później był jeszcze wieczór wspominkowy w klubie WySpa, gdzie oglądaliśmy albumy - opowiadał zielonogórzanin. I dodał, że w całym wydarzeniu brakowało tylko nowych, młodych ludzi. - Jak widać, czasy się zmieniły - skwitował.

Gitara to podstawa

Jednym z organizatorów dawnej „Włóczęgi” był Leszek Malanowski, dla którego była to wielka życiowa przygoda. - Człowiek chciał coś na studiach robić. Amatorsko grywało się w klubie U Jana, w łączniku między domami studenckimi. A przy przeglądzie pomagałem również m.in. przy znaczkach, plakatach i scenografii. W tym ostatnim elemencie bardzo nas wsparły dziewczyny z „Plastyka”. A z innych organizacji to np. Grono, a nawet zielonogórski browar, który podarował nam piwo na koniec imprezy. Dla studentów wiecznie bez pieniędzy to było coś! - śmiał się pan Leszek.

Jego zdaniem jednym z głównych motorów napędowych imprezy była grupa Bez Jacka. - Ale często gościło też u nas np. Stare Dobre Małżeństwo. A kiedyś w jednym z klubów w czasie „Włóczęgi” pojawił się Rysiu Riedel i Dżem - wspominał L. Malanowski. - Ja sam amatorsko muzykuję do dzisiaj, dlatego tegoroczny występ był bardzo miły, świetnie się bawiłem. Ale trochę brakowało nam większej liczby młodych twarzy. Kiedyś gitara to była podstawa, dziś po synach widzę, że już ich do niej tak nie ciągnie. Gdyby odnowić jeszcze kiedyś „Włóczęgę”, może warto dać szansę młodzieży, aby wystąpiła z rapem lub rockiem?

Szansa na poznanie artystów

Zielonogórzanin Waldemar Gruszczyński z „Włóczęgą” zetknął się dopiero w latach 90. w jej schyłkowym okresie. - Studiowałem filologię polską - opowiadał. - W naszej grupie padło hasło, że szukają wolontariuszy do pomocy przy wydarzeniu. No to się zgłosiliśmy. Na początku była to praca w stylu przynieś, podaj, pozamiataj. Ale później udało nam się otrzymać funkcję inspicjentów. Pilnowaliśmy artystów - kto, kiedy i w jakiej kolejności ma wejść na scenę, dawaliśmy im znaki, kiedy powinni kończyć.

Była to okazja do poznania wielu wybitnych twórców. - Siedzieliśmy później z nimi w knajpie i w nabożnym skupieniu słuchaliśmy, co mają do powiedzenia. To było niesamowite przeżycie. Choć byłem tylko studentem, miałem okazję porozmawiać z grupą Bez Jacka, z bardem Leszkiem Wójtowiczem ze słynnej Piwnicy pod Baranami, czy też Grzegorzem Tomczakiem. Poznałem także grupę Raz Dwa Trzy, która była wtedy świeżo po debiucie. Pamiętam ich występ, bowiem usiedli we czwórkę plecami do siebie, obróceni w różne strony. To był naprawdę fajny motyw sceniczny - wspominał W. Gruszczyński. - W moim odczuciu „Włóczęga” to była świetna przygoda. Wspomnienia z nią związane zostały ze mną do dziś.

(md)