Wojewoda: - Zrobiłem wszystko, by wesprzeć ten projekt

2 Sierpień 2014
- Jeśli komuś przyjdzie do głowy pomysł złamania miejskich obietnic, automatycznie narazi się na ataki opozycji i na społeczny osąd – twierdzi wojewoda lubuski Jerzy Ostrouch.

- Politolodzy od dawna kreślą czarny obraz społecznej aktywności. Tymczasem zielonogórskie połączenie, jakby na przekór obywatelskiej apatii, urosło do rangi wręcz wyjątkowego wydarzenia. Słusznie?Jerzy Ostrouch, wojewoda lubuski: - Zielonogórzanom już dawno udało się wytworzyć aurę własnej wyjątkowości, którą skutecznie „zaszczepiają” innym. Ponadto, Zielona Góra dla gminy była i jest najważniejszym punktem odniesienia. Nawet wójt rezyduje w mieście. Ale jest i trzeci element: 2/3 mieszkańców gminy nie poparło połączenia. Część nie poszła do urn, część zagłosowała na „nie”. Z tego punktu widzenia, politolodzy mogą mieć rację.

- Ale przed referendum aż kipiało…
- Bo doszło do specyficznej sytuacji: zantagonizowane strony doprowadziły do głębokiego podziału opinii publicznej. Dlatego były duże emocje i wysoka frekwencja. Ale przeciwnicy połączenia nie wyprowadzili się do innej gminy. Przed przyszłymi władzami Zielonej Góry pojawi się trudne pytanie – jak ponownie zintegrować przeciwników i zwolenników połączenia.

- Dokumenty połączeniowe, dzięki panu, trafiły w ekspresowym tempie na właściwe, ministerialne biurka. Skąd aż tak daleko idące wsparcie wojewody?
-
Zadaniem i obowiązkiem wojewody jest wspieranie tego typu projektów konsolidacyjnych. Taka jest strategia rządu i premiera Donalda Tuska.

- Ale procedura prawna dawała panu aż 30 dni na przygotowanie opinii w sprawie „naszego” połączenia. Pan potrzebował zaledwie kilku godzin. W opinii zielonogórzan, to było wręcz niezwykłe zachowanie u „wojewody z Gorzowa”…
- Reprezentuję polski rząd i moje miejsce zamieszkania nie ma tu żadnego znaczenia. Ponadto, wybraliście najtrudniejszy model połączenia. Nie gabinetowy, tylko oparty o referendum. Zielonogórzanie wykazali się niezwykle otwartym i transparentnym działaniem. Może wynika to z mojego idealistycznego nastawienia, ale uważam, że polityka wymaga uczciwości. Dlatego zrobiłem wszystko, by wesprzeć ten projekt.

- Tym samym wziął pan na swe barki część odpowiedzialności za połączenie. Kto powinien stać na straży obietnic danych mieszkańcom gminy?
-
Najlepszym strażnikiem będą demokratyczne procedury.

- Kto ma władzę nad procedurą, ten ma władzę nad miejskimi obietnicami…
- Jeśli komuś przyjdzie do głowy pomysł złamania miejskich obietnic, automatycznie narazi się na ataki opozycji i na społeczny osąd. Połączenie już urasta do rangi nowego mitu założycielskiego miasta, niedługo będzie najważniejszym punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń zielonogórzan.

- Nie widzi pan żadnych zagrożeń?
- Widzę, ale w innych miejscach.

- Czyli?
-
W Warszawie mieszka ok. 3.300 mieszkańców na 1 km kw. W Gorzowie – 1.400. W Zielonej Górze będzie zaledwie 469. Oznacza to bardzo duże koszty w zakresie realizacji usług transportowych czy infrastrukturalnych. Jeśli Zielona Góra nie będzie potrafiła, po połączeniu, skorzystać z nowych możliwości rozwojowych, to narastające trudności budżetowe będą głównym źródłem przyszłych konfliktów. Ale Zielona Góra da sobie radę. Jestem o tym głęboko przekonany. Z całego serca życzę sukcesu w waszej grze o miasto, o wspólnotę.

- Dziękuję.
Piotr Maksymczak