Dla mnie miasto i gmina to jedna całość

20 Wrzesień 2013
- Nigdy nie traktowałem zamieszkania w Drzonkowie jako wyprowadzki z miasta – mówi Adam Antoń, wieloletni szef Lumelu. - Dla mnie wieś i Zielona Góra to jedność.

MIESZKAM W… DRZONKOWIE, PRACOWAŁEM W… ZIELONEJ GÓRZE

- Pan jest zielonogórzaninem zamieszkałym w Drzonkowie?
Adam Antoń, wieloletni szef Lumelu: - Można tak powiedzieć. Do Zielonej Góry przyjechałem w 1958 r. Zaraz trafiłem do Lumelu, gdzie pracowałem do 2007 r. Czyli 49 lat. Mieszkałem przy ul. Wileńskiej. Jakieś 20 lat temu przeniosłem się do Drzonkowa.

- Czyli na wieś…
- Nigdy w ten sposób o przeprowadzce nie myślałem. Dla mnie Drzonków i Zielona Góra to jedna całość. Nigdy nie traktowałem tego jako wyprowadzki z miasta. A do Drzonkowa mam olbrzymi sentyment, chociażby dlatego, że przy udziale Lumelu powstał tu ośrodek pięcioboju nowoczesnego. To była przełomowa zmiana. Później zaczęły wokół niego powstawać osiedla domów jednorodzinnych. Bardzo dobrze położone, bo blisko miasta. Przecież ja do fabryki mogłem szybciej dojechać niż ktoś, kto na przykład mieszka koło amfiteatru. Później ośrodek zaczął podupadać. Ja mam wielki szacunek dla pana Marcina Jabłońskiego. Gdy był marszałkiem, udało się go przekonać, że Drzonków trzeba ratować. Zawsze będę go za to chwalił.

- Przez te 55 lat, od kiedy pan tu przyjechał, Lumel i Zielona Góra bardzo się zmieniły?
- Bardzo. Lumel zmienił się radykalnie. Od prostych urządzeń pomiarowych do nowoczesnych systemów wykorzystujących mikroprocesory. Jednak najbardziej musieli się zmieniać ludzie. Dlatego mocno współpracowaliśmy z Politechniką Wrocławską i współtworzyliśmy Wyższą Szkołę Inżynierską. Tak powstała nowoczesna firma, która wciąż współpracowała z uczelniami technicznymi.

- A miasto?
- Też bardzo się zmieniło. Zielona Góra zawsze miała swój urok. Myślę, że go nie straciła. Pół wieku temu, wzdłuż al. Niepodległości, przy willach były piękne ogrody. Dzisiejsza ul. Boh. Westerplatte dopiero wyrastała na główną arterię komunikacyjną miasta. Jeszcze nie było wieżowców Nafty. A wzdłuż ul. Krośnieńskiej, zamiast dzisiejszych osiedli mieszkaniowych, ciągnęły się sady i winnice. Na moich oczach miasto powiększyło się trzy-czterokrotnie.

- I teraz też powinno się powiększyć?
- Tak. Chociaż sama koncepcja nie do końca mi się podoba. Myślę, że lepszym rozwiązaniem byłoby przyłączenie do miasta tylko najbliżej położonych miejscowości.

- To jednak oznaczałoby swoisty rozbiór gminy. I większy opór społeczny. Natomiast połączenie miasta z całą gminą niesie sporo dodatkowych korzyści finansowych.
- Rozumiem, że przyjęto takie rozwiązanie. Na pewno jednak warto się łączyć. Ja pochodzę z Brzozowa na Podkarpaciu. W moich rodzinnych stronach ludzie obserwowali jak Rzeszów przyłącza sąsiednie wioski i jak miasto się rozwija. To budzi pozytywne emocje. Rzeszów i okolice na pewno na tym rozwiązaniu nie straciły. To robi wrażenie. Jest się na czym wzorować.
Moim zdaniem połączenie jest nieuchronne. Mimo, że koncepcja wielkich metropolii jest zarzucona, to widać, że rząd dąży do jej realizacji. Widać to na różnych polach, chociażby w centralizacji gospodarki. Wystarczy popatrzeć na zmiany w PGNiG i Diamencie. One dla nas nie są korzystne. W ten sposób ubywa ludzi, kadr i podatków.

- Jednak mamy na to niewielki wpływ.
- Trzeba temu przeciwdziałać, wszędzie gdzie możemy. A połączenie miasta z gminą zależy tylko od nas. Widzę tutaj opór radnych i urzędników. Powinniśmy to zrobić, żeby później się nie okazało, że została nam mała Zielona Góra i mała gmina. A wtedy nam, mieszkańcom, na zdrowie to nie wyjdzie.

- Dziękuję.

Tomasz Czyżniewski