Zielonogórzanie polecieli do Australii

21 Wrzesień 2017
Na lek zrzucony z pomocą drona czeka ukąszony przez grzechotnika Joe. Na ratunek przybywa 11 teamów z czterech kontynentów. Gdzieś w przestworzach, między Dubajem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich a Brisbane w Australii, właśnie leci samolot z zielonogórskimi licealistami na pokładzie. Wystartowali w czwartek.

Wiozą z sobą drona, którego rok temu dostali od miasta oraz samodzielnie skonstruowany i zaprogramowany system zrzutu leku. Na szczęście, Joe to tylko postać wymyślona przez australijskiego organizatora prestiżowego konkursu dla młodych naukowców. Celem międzynarodowej rywalizacji jest rozwój przemysłu związanego z dronami, które miałyby w przyszłości zastąpić zespoły ratownictwa medycznego i karetki w trudno dostępnych miejscach. Podobne marzenia mają Polacy. Od ponad roku pracują nad stworzeniem floty bezzałogowych statków powietrznych do błyskawicznego transportu próbek krwi, leków i surowic w ramach pionierskiego projektu AirVien. Rezultatami zainteresowany jest resort zdrowia. Medyczny dron niebawem uratuje niejedno życie. Z członkami polskiego teamu rozmawiam tuż przed wyjazdem na warszawskie Okęcie.

- Osoba, która potrzebuje błyskawicznej pomocy medycznej, np. podania surowicy lub adrenaliny we wstrząsie anafilaktycznym, może znajdować się w niedostępnym lub oddalonym miejscu. I wtedy najszybszą, najskuteczniejszą formą transportu może okazać się powietrzny statek bezzałogowy – wyjaśnia Hubert Nowak. – W Australii mamy z jego pomocą zrzucić strzykawkę z lekarstwem Joemu. Zrobić to szybko, bezpiecznie i z dokładnością do półtora metra.

- Szybko, bo liczy się każda minuta: Joe ma objawy wstrząsu anafilaktycznego i może umrzeć. Bezpiecznie, bo podczas zrzutu z około pięciu metrów strzykawka z lekarstwem nie może się stłuc. I na tyle blisko, by sam mógł po nią sięgnąć. Drużyny będą miały trzy podejścia – tłumaczy Aleksandra Dudziak.

Konkursowe zadanie, do którego realizacji w maju tego roku przystąpiło czterech utalentowanych uczniów III Liceum Ogólnokształcącego w Zielonej Górze, polegało na skonstruowaniu zaawansowanego systemu zrzutowego środków medycznych podpiętego pod bezzałogowy statek powietrzny, które sprosta opisanemu zadaniu. W jego skład wchodzi urządzenie ze strzykawką zawierającą lekarstwo, zrzutnia, GPS i spadochron. Całość zaprogramowana do ostatniego szczegółu. Od A do Z przez uczniów: Szymona Butkiewicza, Aleksandrę Dudziak i Huberta Nowaka z drugiej klasy matematyczno-fizycznej. Czwartym członkiem drużyny jest Miłosz Jezierski, tegoroczny maturzysta, humanista z krwi i kości odpowiedzialny za marketing. Jest też mentor, Jan Byrtek, student Politechniki Wrocławskiej i absolwent „trójki”, no i nauczyciel fizyki, opiekun grupy - Waldemar Grabowski, od którego wszystko się zaczęło, bo zaraził uczniów swoją pasją.

- To nie moja zasługa! – zarzeka się nauczyciel, który jest też doktorantem fizyki medycznej. - Po prostu, są tak samo postrzeleni jak ja. Udział w tego typu konkursach to gigantyczne przedsięwzięcie. A ja im się w ogóle nie mieszam do elektroniki, wszystko robią sami. Finał w Australii to wyłącznie sukces uczniów – mówi.

Do międzynarodowego konkursu UAV Challenge Airborne Delivery, realizowanego przez australijską organizację rządową na rzecz badań naukowych CSIRO, przystąpiło 27 zespołów młodych konstruktorów ze szkół średnich z czterech kontynentów. W tym aż cztery z Polski. Po przesłaniu organizatorowi raportów technicznych i filmów prezentujących działanie urządzenia (wszystko w języku angielskim) do finału przeszło 11 drużyn. Z USA, Australii, Malezji i tylko jedna z Polski, zgłoszona jako Phoenix Rescue Team z Zielonej Góry.

- Mitologiczny Feniks w nazwie drużyny nawiązuje do grupy DedalSat – wyjaśnia Miłosz Jezierski. Siedmioro nieprzeciętnych uczniów I i III LO oraz jeden równie nietuzinkowy gimnazjalista tworzących grupę DedalSat zbudowało minisatelitę, który w kwietniu tego roku przeszedł chrzest bojowy na poligonie w Rzeszowie, zdobywając trzecie miejsce w polskiej edycji międzynarodowego konkursu CanSat in Europe 2017 organizowanego przez Europejską Agencję Kosmiczną. Satelita wystrzelony w niebo na wysokość 3 kilometrów, opadając wykonał pomiary atmosfery… i w jednym kawałku wrócił na ziemię. Nie ma więc mowy o powstawaniu z popiołów jak Feniks, ale grupa rzeczywiście już nie istnieje.

- Hubert studiuje już w Anglii, Ola w Szkocji, Maciek i Kasia w Warszawie, Tobiasz i Ada we Wrocławiu – kolegów z DedalSat wspomina Miłosz, który również był członkiem tamtego zespołu. Drużyna Ratunkowa Feniksa czerpie z jego doświadczeń.

- Podczas finałowego konkursu w Rzeszowie jednej z drużyn zawieruszył się w przestworzach satelita. Dlatego wykonujemy urządzenie zapasowe systemu zrzutowego – mówi Miłosz.

Pracowali dosłownie do ostatniej chwili, wykorzystując m.in. wiedzę z matematyki i fizyki, opanowując po drodze podstawy geodezji i wzbogacając swój język angielski. Szymon, lider drużyny, kompletował zespół, odpowiadał za elektronikę i programowanie systemu, Ola zaprojektowała spadochron, Hubert wytworzył komponenty do konstrukcji, Miłosz promował, razem wykonywali testy, tworzyli raport techniczny i tłumaczyli go na język angielski. Na portalu zbiórek publicznych szukali pieniędzy (przydała się każda złotówka, bardzo za nie dziękują!), a w realu sponsorów. Znaleźli kilku, w tym miasto Zielona Góra, które wsparło naukowe przedsięwzięcie kwotą 25 tys. zł, finansując lot Phoenix Rescue Team do Australii. Są szczęśliwi.

- Tylko nasz dyrektor coraz bardziej siwieje, gdy słyszy, że na Antypodach trafimy na sezon lęgowy skorpionów – śmieje się Hubert.

Finał w Brisbane 26-28 września. A w dalszej przyszłości... może stworzą zielonogórską flotę medycznych dronów?

- Albo latające zastępstwo kuriera z pizzą – to też Hubert.

(el)