Spacer po rozum nim będzie za późno

20 Grudzień 2016
- Budżet obywatelski powinien być szkołą wspólnotowego podejścia. Podział budżetu na kawałki zabije obywatelskie myślenie, stanie się wylęgarnią egoizmów – przekonuje Mieczysław J. Bonisławski.

- W swoim liście otwartym zaproponował pan wszystkim tym, którzy dążą do „podziału budżetu obywatelskiego na cząstki i cząsteczki”, aby wyruszyli na „spacer po rozum, zanim będzie za późno”. Dlaczego nie podoba się panu ten pomysł?
Mieczysław J. Bonisławski, zielonogórski społecznik, popularyzator Kolejki Szprotawskiej: - Nie po to łączyliśmy miasto z gminą, aby teraz sztucznie dzielić mieszkańców na konkurujące ze sobą grupy interesów. Wizja budżetu obywatelskiego jako areny walki niesie ze sobą niebezpieczeństwo zaniku wspólnotowych więzi. Widać to już było podczas niedawnej konferencji radnego SLD, Tomasza Nesterowicza, podczas której jeden z mówców publicznie zadeklarował, że dla niego liczy się tylko interes jego ulicy czy bloku.

- Reszta jest milczeniem?
- Gorzej, reszta została potraktowana ze wzgardliwą obojętnością. To powrót do świata plemiennych waśni i kłótni rozwiązywanych nie przy pomocy kategorii dobra wspólnego, ale przy pomocy wrzasku, kto głośniej będzie krzyczał, ten wygra.

- Ale głosując na konkretne zadanie, automatycznie zgadzamy się na udział w wyścigu...
- ...w tym plebiscycie powinny startować pomysły biorące pod uwagę wyłącznie interes całego miasta, nie jego pojedynczych osiedli czy nawet ulic.

- O ile dobrze zrozumiałem radnych klubu PO oraz Młodzieżową Radę Miasta, w ich pomyśle chodziło o danie szansy nawet małym społecznościom na pozyskanie dofinansowania z BO.
- Intencja może i szlachetna, ale szybko zatrze granice pomiędzy tym, co prywatne, i tym, co publiczne. Szybko wyhoduje szarą strefę, gdzie prywata przywdzieje nobliwe szaty.

- Jak do tego nie dopuścić?
- Tworząc wyraźną granicę pomiędzy tymi światami. Inaczej przekształcimy budżet obywatelski w koncert życzeń, w którym wygrywa słaby projekt tylko dlatego, że jako jedyny został zgłoszony w jakimś okręgu. Z uporem powtarzam, że budżet obywatelski powinien być szkołą wspólnotowego podejścia. Podział budżetu na kawałki zabije obywatelskie myślenie, stanie się wylęgarnią egoizmów.

- A jak pan ocenia pomysł Młodzieżowej Rady Miasta, by wprowadzić obowiązek publicznej prezentacji zadań zgłoszonych do budżetu obywatelskiego?
- Sama idea publicznej prezentacji nie jest zła. Moje stowarzyszenie zawsze zaprasza mieszkańców na prezentacje swoich projektów. Ale to nie może być przymus. Budżet obywatelski jest świętem, zbytnie skomplikowanie grozi jego uwiądem.

- Skąd w młodych ludziach ta dziwna potrzeba komplikowania rzeczy prostych?
- Przy całym szacunku dla ich zaangażowania, to typowy grzech pajdokracji, czyli rządów dzieci. Ten grzech przesady prawdopodobnie bierze się z potrzeby zapanowania nad własnym życiem, w tym przypadku – własnego udziału w życiu publicznym. MRM chyba uznała, że tylko poprzez skomplikowanie zasad budżetu obywatelskiego nada sobie większego znaczenia. Problem tylko w tym, że MRM, walcząc o własną powagę, przy okazji zamienia budżet obywatelski w udrękę.

- Jak pogodzić wodę z ogniem? Pytam o bezpiecznik chroniący młodych przed nimi samymi?
- Młodzi mają prawo do aktywności publicznej, ale nie powinni się zrzeszać w organizacjach branżowych, np. uczniowskich. Z tego punktu widzenia, nie jestem także zwolennikiem miejskiej rady seniorów. Chcąc być konsekwentnym - powinniśmy utworzyć również osobną radę dla 30-latków, osobną 40-latków. Ci pierwsi mają swoje problemy, np. kłopoty ze żłobkami i przedszkolami, ci drudzy mają problemy z kryzysem wieku średniego. Ale mówiąc już poważnie – wizja społeczeństwa zorganizowanego w poziome struktury to realizacja upiornej wizji rodem z III Rzeszy czy stalinowskiego PRL-u. W społeczeństwie wciśniętym w sztywny gorset organizacji branżowych nie ma miejsca na wolność, spontaniczność i samodzielność myślenia. Jest za to manipulacja i wygrywanie jednych kosztem drugich.

- Dziękuję.
Piotr Maksymczak