Koronawirus zmieni wszystko

3 Kwiecień 2020
- Każda pomoc jest dziś ważna, każda inicjatywa łagodząca trudną sytuację firm jest godna pochwały i poparcia. Ale to nie od prezydenta Janusza Kubickiego zależeć będzie przyszłość polskiej gospodarki – podkreśla Janusz Jasiński, przewodniczący OPZL.

- Które zielonogórskie branże najbardziej odczuły destrukcyjne oddziaływanie koronawirusa?
Janusz Jasiński, przedsiębiorca, przewodniczący Organizacji Pracodawców Ziemi Lubuskiej: - Pierwsze mordercze uderzenie otrzymała branża turystyczna, łącznie z hotelami i restauracjami. Biura podróży zostały zmuszone do anulowania ponad 90 proc. zakontraktowanych wcześniej zleceń. Również inne branże zostały powalone na deski. Myślę tu o szeroko pojętej branży rozrywkowej i sportowej. Odwołano wszystkie koncerty i mecze. Odwołano targi, konferencje i eventy gospodarcze. Świat gospodarki dosłownie zastygł...

- Jedne firmy tracą, inne zyskują. Które najbardziej?
- Kurierskie, bo prawie cały handel przeniósł się do internetu. Ale w dłuższej perspektywie najbardziej na pandemii koronawirusa zyskają firmy albo wymyślające nowe technologie, albo bazujące na takich technologiach. Przykładem zdalna oświata, którą objęto wszystkich uczniów. Równie wiele osób objęto systemem zdalnej pracy, np. urzędników. Praca czy nauka, bez wychodzenia z domów, byłyby niemożliwe bez wielu złożonych technologicznie narzędzi. Ich intensywna obecność w naszym życiu będzie tylko rosła, doprowadzając do wielu głębokich zmian, w tym mentalnych. Psychologowie społeczni już się martwią, czy przetrwamy jako wspólnota. Jedno jest pewne, w nieodległej przyszłości będziemy świat definiowali wedle jednego kryterium: czy coś się wydarzyło przed, czy po epidemii koronawirusa.

- Podobno szczyt zachorowań „zdobędziemy” w okolicach 17 kwietnia. Potem ma nastąpić długi proces spadku nowych zakażeń. Zielonogórska gospodarka wytrzyma do maja?
- Miejska gospodarka na pewno wytrzyma do maja, nasi przedsiębiorcy są bowiem kreatywni i bardzo pracowici. Prawdziwy problem pojawi się wtedy, gdy koronawirus zacznie ustępować dopiero pod koniec bieżącego roku albo jeszcze później. Wówczas być może nie będzie już czego ratować.

- Czy nie powinniśmy już teraz uruchomić coś na kształt nowego planu Marshalla lub przynajmniej planu Wilczka?
- Wszyscy mądrzy ludzie twierdzą, że lepiej ratować niż odbudowywać z ruin. To może nam się teraz nie mieścić w głowach, ale jeśli Unia Europejska oraz nasze własne państwo nie przygotują skutecznych programów osłonowych i pomocowych, to wówczas przyjdzie nam żyć w świecie kompletnie zdemolowanej gospodarki, w świecie zniszczonych relacji międzyludzkich, w świecie zdewastowanego rynku pracy, w świecie wielkiego strachu o biologiczne przetrwanie własne i najbliższej rodziny. Wybuchy gniewu społecznego będą w takim świecie czymś na porządku dziennym.

- Co zatem powinniśmy zrobić?
- Gospodarka polska ma dwa największe problemy: jak zachować płynność finansową firm oraz jak zachować miejsca pracy. Prawdopodobnie ponad milion przedsiębiorców wypełnia teraz wnioski o odroczenie spłaty wcześniej pobranych kredytów bankowych. Ale jeśli dostaną nawet sześciomiesięczne odroczenia, to w czasie tych samych miesięcy inne firmy nie otrzymają tak im potrzebnych kredytów, bo bankom może zwyczajnie zabraknąć pieniędzy. Tak czy owak, nie obejdzie się bez interwencji rządu czy Narodowego Banku Polskiego. W przeciwnym razie czeka nas gospodarcza i społeczna katastrofa.

- Jak pan ocenia plan pomocy przygotowany przez prezydenta Janusza Kubickiego?
- Każda pomoc jest dziś ważna, każda inicjatywa łagodząca trudną sytuację firm jest godna pochwały i poparcia. Ale to nie od prezydenta Kubickiego zależeć będzie przyszłość polskiej gospodarki.

- A od kogo lub od czego?
- Od odpowiedzi na dwa pytania: jak wysoka będzie fala bankructw oraz jak dalece zostanie zdewastowany nasz rynek pracy. Sprowadzając ten problem do lubusko-zielonogórskich realiów, trzeba przypomnieć, że na naszym lokalnym podwórku mamy liczne powiązania z gospodarką niemiecką, w tym kontekście warto przytoczyć stare powiedzenie, że jeśli niemiecka gospodarka ma katar, to nasza zaczyna chorować na zapalenie płuc. Trzymajmy zatem kciuki również za zdrowie niemieckiego biznesu.

- Dziękuję.
Piotr Maksymczak