Sołtys musi być jak czołg

28 Wrzesień 2015
- Kim jest sołtys? Wszystkim po trochu. Musi być organizatorem, trochę księdzem, trochę psychologiem. I musi być odporny niczym czołg – twierdzi Krystyna Koperska, sołtyska Starego Kisielina.

Pochodzi z małej wioski, spod Gubina. Kaniów za czasów jej dzieciństwa liczył zaledwie 30 kominów. Rodzinny dom, za sprawą mamy Zofii, od rana rozbrzmiewał śpiewem. Miłość do muzyki towarzyszy Krystynie Koperskiej do dziś. Pięć lat temu założyła w Starym Kisielinie zespół śpiewaczy Bolero. Cztery panie dojeżdżają ze starej Zielonej Góry, sześć pań mieszka w Starym Kisielinie, plus akordeonista, Michał Proskórnicki, jedyny mężczyzna w zespole.

- Mojej mamie zawdzięczam wrażliwość na piękno muzyki religijnej i ludowej. Nie stronię też od pieśni patriotycznych i biesiadnych. W takich chwilach czuję się wolna niczym ptak – tłumaczy K. Koperska, pytana o muzyczne pasje.

Przez wiele długich lat musiała poświęcić się zupełnie innym wyzwaniom.

– Za czasów komuny najważniejszym problemem było, czym nakarmię rodzinę. Moje kochane wnuki, gdy im opowiadam o kartkach na mięso i słodycze, tylko otwierają szeroko oczy ze zdumienia. Nie mogą pojąć, że kiedyś nie było czekolady – śmieje się sołtyska Starego Kisielina, choć natychmiast poważnieje. - Ale nawet w tamtych trudnych czasach znajdowałam czas na pracę dla ludzi. Byłam przez 12 lat radną nieistniejącej już gminy Zielona Góra. To była praca społeczna, bez wynagrodzenia. Dopiero pod koniec zaczęto wypłacać nam niewielkie kwoty, chyba 60 zł miesięcznie, tytułem zwrotu kosztów za dojazd na sesje.

K. Koperska z perspektywy lat stwierdza, że wówczas za wiele do powiedzenia nie miała. Dopiero teraz radni dostali prawdziwą władzę, dlatego najchętniej wspomina pracę jako kierowniczka akademika i domu asystenta, w Przylepie.

- To były barwne czasy. Studenci potrafili tak się bawić, że aż mury się trzęsły. I choć czasami miałam tych psikusów serdecznie dosyć, nie potrafiłam się długo gniewać na moich żaków, bo byli przezabawni, część z nich dokarmiałam. Nie mogłam pozwolić, by chodzili głodni – w tym momencie na ustach byłej kierowniczki akademika pojawia się promienny uśmiech.

Ze studentami pracowała aż do przejścia na emeryturę. W tym roku, 23 kwietnia wystartowała w wyborach na sołtysa Starego Kisielina. Dlaczego zrezygnowała z domowego zacisza? – Bo moi bliżsi i dalsi znajomi zaczęli mnie namawiać, że dam radę, że mam doświadczenie i umiejętność pracy z ludźmi. Naciskali tak długo, aż mnie przekonali. Wystartowałam i wygrałam – przyznaje.

Minęło sześć miesięcy. W tym czasie pani Krystyna na własne oczy zobaczyła tę drugą, mniej reprezentacyjną twarz Starego Kisielina. - Kim jest sołtys? Wszystkim po trochu. Musi być organizatorem, trochę księdzem, trochę psychologiem. I musi być odporny niczym czołg – twierdzi dziś z powagą w głosie.

Rzeczywistość szybko zweryfikowała jej początkowe wyobrażenia o pracy sołtysa. Musiała uodpornić się na krytyczne uwagi, choć z tymi jawnymi, rzucanymi prosto w twarz daje sobie radę, wystarczy z ludźmi spokojnie porozmawiać i na ogół odzyskują trzeźwość spojrzenia. – Najgorzej jest z ludzką zawiścią i obgadywaniem po kątach, tu robię się bezradna, bo jak walczyć z cieniem? – K. Koperska bezradnie wzrusza ramionami.

Nowa sołtyska Starego Kisielina najbardziej przeżyła dwa sołeckie zebrania: w sprawie podziału niewykorzystanych pieniędzy z Funduszu Integracyjnego oraz w sprawie podziału tzw. bonusa ministerialnego. – Ludzie prawie sobie do oczu skakali. Byłam bliska rezygnacji, chciałam sołtysowanie rzucić w kąt, bo w imię czego miałam być ciągle obrażana – wspomina z niechęcią, odmawiając bliższych szczegółów.

– Po co rozdrapywać rany, sierpniowe Dni Starego Kisielina wyszły nam super, bawiło się chyba z tysiąc osób, zasypaliśmy stare podziały, znów staliśmy się jedną wsią, tylko to się liczy – przekonuje pani Krystyna.

Została, gotową rezygnację podarła. Sukces święta wsi dodał jej nowych sił. Teraz tylko myśli o remoncie parku oraz pałacu, w którym przez lata mieściło się państwowe archiwum.

- Z pomocą radnych i prezydenta Janusza Kubickiego damy radę. Głęboko wierzę, że do końca kadencji będziemy mieli, w pałacu, własną świetlicę, bibliotekę oraz salę prób dla zespołu śpiewaczego. A może i dla małego biura sołtysa znajdzie się w nim miejsce? Mam o co walczyć! – mówi z mocą.

Piotr Maksymczak