Tu nikt nie wychodzi przed orkiestrę

23 Czerwiec 2017
- Wszyscy pracujemy na wspólne brzmienie – mówi Jarosław Wnorowski, drugi dyrygent orkiestry zastalowskiej, która w tym roku obchodzi jubileusz 70-lecia. – Po co tam jeszcze chodzisz, masz 78 lat! – dziwią się bliscy saksofonisty Adolfa Witta.

- „Jest w orkiestrach dętych jakaś siła” – czy słowa piosenki, napisanej pół wieku temu, są jeszcze aktualne?
Jarosław Wnorowski, klarnet: – Są i będą, dopóki ludziom będzie się chciało grać i tworzyć muzykę. A w 40-osobowej orkiestrze zastalowskiej na saksofonie tenorowym gra nawet 17-latek. Orkiestry dęte kojarzą się z radością, a nam, muzykom, dodatkowo z możliwością realizacji swojej pasji. To ruch amatorski. Dzięki niemu, choć nie jesteśmy zawodowymi muzykami, w dorosłym życiu nie tracimy kontaktu z instrumentem.


 KONCERT GALOWY

Sobota, 24 czerwca, godz. 18.00, sala MCM Filharmonii Zielonogórskiej


– Jednak orkiestr dętych nie tyle, co kiedyś?
– J.W.: - 40 lat temu było ich dwa razy więcej. Dziś, jest ich ok. 600. Młodzieżowych, strażackich, w małych miasteczkach. W Małopolsce, na Śląsku czy na Lubelszczyźnie tradycje mają kilkusetletnie. Nie to co u nas, na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Orkiestry, które w latach 90. nie założyły stowarzyszeń albo nie znalazły mecenasa, upadły wraz z zakładem patronackim. Dziś, w Zielonej Górze są tylko dwie: młodzieżowa „budowlanki” i nasza. I gdyby nie pomoc miasta, które dotuje nasze koncerty, i radnych, z których puli stopniowo kupujemy nowe instrumenty, nas też już by nie było. Z pieniędzy stowarzyszenia nie sposób utrzymać orkiestrę.
Adolf Witt, saksofon barytonowy: – Gramy też mniej, najwyżej 50 koncertów rocznie. W 1949 r. orkiestra zastalowska wystąpiła 106 razy, muzycy mieli zajętą każdą niedzielę. Mniej jest świąt państwowych i innych...

– Od 1947 r. orkiestra zastalowska, wtedy „Wagmo”, maszeruje ulicami Zielonej Góry w rytm muzyki klarnetów, trąbek, puzonów i powojennej historii naszego miasta. Za koncert, który zagrała w Magdeburgu, dziękował jej premier Józef Cyrankiewicz, w Winnym Grodzie oklaskiwali ją prezydenci Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski.
J.W.: – Dodam, żeby nie było tylko politycznie: za koncert w Gorzowie Wlkp., podczas wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II, orkiestra otrzymała „Nagrodę od Boga”.
A.W: – Bo orkiestra zawsze grała z różnych okazji, na 1 maja, zagrzewała do walki żużlowców i piłkarzy, otwierała żłobki, przedszkola i szkoły. I nadal gramy: i na Święto Narodowe Trzeciego Maja, i na Trzech Króli...
J.W: – A w styczniu najczęściej panuje mróz, więc proszę sobie wyobrazić naszych trębaczy w sytuacji, gdy para wodna zamarza na ustnikach instrumentów! Wciąż towarzyszymy lokalnym wydarzeniom. Szczególnie wdzięcznych słuchaczy mamy w Domu Kombatanta, którym przypominamy starszy repertuar.

 

– A ten bardzo się zmienił, podobnie jak brzmienie orkiestry.
J.W.: – Gramy wszystko od klasyki po „Madonnę”. Brzmienie zespołu zmieniało się wraz z repertuarem, najbardziej przez ostatnie lata. Nie gramy już tylko „szybko i głośno”. Pewnego kapelmistrza zapytano kiedyś, dlaczego jego orkiestra tak cicho gra? Bo potrafi – odpowiedział. My również potrafimy i głośno, i cicho. Z rzemieślników stajemy się artystami. Brzmienie orkiestry poprawiają też nowe instrumenty, ale nadal wśród starych mamy nawet poniemiecką trąbę… jeszcze ze swastyką, niestety.

– Przez lata zmieniał się również wizerunek orkiestry. Mam na myśli mundury.
A.W.: – To jest mój piąty, jeszcze wcześniej były kolejarskie. Dziś gramy w zielono-żółtych, w barwach Zielonej Góry.

– Od sześciu lat orkiestra zastalowska gra pod batutą kapelmistrza Leszka Gąda. Ale, jak policzyłam, w swojej historii miała dziewięciu kapelmistrzów. Panie Adolfie, pana do orkiestry przyjmował najsłynniejszy z nich...
A.W.: – Pan Franciszek Rzeźniczak. Był 1960 r., miałem 21 lat, akurat wróciłem z wojska. Dwóch kolegów już tu grało. Przyszedłem na próbę, pan Franek wręczył mi klarnet i kazał grać. Zagrałem kilka taktów i usłyszałem: „Panie Adolfie, proszę w przyszły wtorek przyjść na próbę, przygotujemy dla pana klarnet”. W orkiestrze wszystko zależało od niego. Był naszym mistrzem aż 35 lat. Jeśli orkiestra zawsze będzie miała za kapelmistrza choć pół takiego pana Franciszka, to będzie się w niej dobrze działo.
J.W.: – Najlepiej pamiętają go najstarsi z nas. 84-letni puzonista Kazimierz Zwiernik, o rok od niego młodszy klarnecista Zbigniewa Szyrski, pan Adolf i jeszcze kilku muzyków.

– Panie Adolfie, co pana wciąż trzyma w orkiestrze?
A.W.: – Cała rodzina zadaje mi to pytanie: po co tam jeszcze chodzisz, masz 78 lat! Granie to była połowa mojego życia. Zaczęło się od zamiłowania, a teraz... miałbym żyć tylko w połowie? Nie jestem solistą, ale nadal jestem solidnym grajkiem.
J.W.: – Tu nie ma miejsca na solistów, nikt przed orkiestrę nie wychodzi. Wszyscy pracujemy na wspólne brzmienie.

– W najbliższą sobotę w Filharmonii Zielonogórskiej odbędzie się koncert jubileuszowy. Są jeszcze bilety?
J.W.: – Niewiele. Ostatnie, jeśli zostaną, będzie można dostać w szatni Filharmonii na godzinę przed koncertem. Kto pierwszy, ten lepszy.

– Uchylicie panowie rąbka tajemnicy?
J.W.: – Tylko trochę: zagramy fragmenty „Czterech pór roku” Vivaldiego, walc z suity jazzowej Szostakowicza, „Nad pięknym modrym Dunajem” Straussa, fragmenty musicalowego „Skrzypka na dachu”. Będą też klasyczne marsze i trochę muzyki filmowej.

– Dziękuję.
Ewa Lurc