Obalam mit o sennym mieście

18 Wrzesień 2017
- Moje książki to artystyczna forma demaskacji mitu o sennej Zielonej Górze. Na co dzień chodzimy obok miejsc, gdzie mała historia krzyżowała się z tą wielką – przekonuje Igor Myszkiewicz, autor zielonogórskiego komiksu „Paprochy historii”.

Jest pan nie tylko utalentowanym artystą plastykiem, ale także uznanym twórcą komiksów. Skąd się wzięła pańska miłość do gatunku, który przez wiele lat kojarzono bardziej z komercją niż wzniosłą sztuką?
Igor Myszkiewicz, zielonogórski artysta: malarz, grafik, autor komiksów: - Moja fascynacja komiksem sięga dziecięcych czasów, gdy zaczytywałem książeczki z serii „Tytus, Romek i A`Tomek”. Ale kojarzenie komiksu wyłącznie z popkulturą to relikt rodem z PRL-u. Na tzw. Zachodzie komiksy od dawna traktowane są jako przejaw sztuki wysokiej, przykładem genialny komiks „Maus” Arta Spiegelmana, który opowiada o strasznych czasach Holocaustu.

W pamięć nie tylko zielonogórzan wrył się pan swoim znakomitym tomem „W sepii” – powieścią graficzną, bez słów. Czytelnik musiał sam odnaleźć nawiązania do zielonogórskich kontekstów, bo to Zielona Góra jest bohaterką tej książki. Czy najnowsze pańskie dzieło, „Paprochy historii”, podąża tym samym tropem?
- Dla obu książek wspólna jest Zielona Góra, ale ton najnowszej mojej książki jest zupełnie inny. „Paprochy historii” są adresowane do młodego czytelnika. Stąd więcej w niej optymistycznych tonacji. U źródeł tej książki tkwi anegdotyczna sytuacja. Kilka lat temu ukazała się antologia twórców zielonogórskich, pt. „30”. W jednym z punktów sprzedaży książek powiedziano nam, że zamiast mrocznych historii najchętniej wzięliby jakąś lekki komiks o mieście dla dzieci i młodzieży. Najpierw żachnąłem się na taką propozycję, ale potem pomyślałem, że warto byłoby zmierzyć się i z takim wyzwaniem. Tak się zaczęła moja roczna praca nad „Paprochami historii”.

- Zielona Góra dla wielu to najpiękniejsze miejsce pod słońcem, gdzie czas płynie leniwie i spokojnie. Tymczasem w pańskich pracach geniusz od szaleństwa oddziela tylko cienka linia...
- Im więcej wiem o historii Zielonej Góry, tym więcej znajduję ciekawych fabuł. Tu się naprawdę sporo działo, ale przekazy piśmienne to historie napisane przez historyków dla historyków, dlatego wiedza o barwnej przeszłości naszego miasta bardzo powoli staje się publiczną własnością. Stąd potrzeba opowiedzenia tej historii innym językiem i w innej formie.

- Przy pomocy fantastyki opisuje pan różne oblicza Zielonej Góry, te jawne, i te wstydliwe. To potrzeba rozliczenia się z sielsko-anielskim mitem naszego miasta czy też odwrotnie – potrzeba uatrakcyjnienia tego, co na co dzień jest monotonnie szare?
- Moje książki to artystyczna forma demaskacji mitu o sennej Zielonej Górze. Na co dzień chodzimy obok miejsc, gdzie mała historia krzyżowała się z tą wielką. Przykładem postać Bartłomieja Pitiscusa, zielonogórzanina, który żył w XVI w. Nauka uznaje go za jednego z ojców trygonometrii, przypisuje mu wprowadzenie przecinka do matematycznych operacji. Za zasługi został uhonorowany poprzez nadanie jego nazwiska jednemu z księżycowych kraterów. Takich fascynujących postaci mamy znacznie więcej.

- Gdyby miał pan jednym znakiem oddać najprawdziwsze oblicze Zielonej Góry, co byłoby tym znakiem?
- Na pewno nie sielskość-anielskość. Prędzej niejednoznaczność i demoniczność, bo działy się u nas również straszne rzeczy. Miasto dziesiątkowały zarazy albo przemarsze wojsk, który bezlitośnie łupiły mieszkańców. Najbardziej ponurym akordem było spalenie domniemanych czarownic oraz powstanie 44 obozów pracy przymusowej, które istniały w mieście podczas II wojny światowej. Jeden z nich to filia obozu koncentracyjnego Gross-Rosen.

- Potworności są wśród nas?
- Nostalgicznie wspominamy niemiecki okres naszego miasta. Po części słusznie, bo ówczesne zielonogórskie zakłady przemysłowe odcisnęły wielki ślad w przemysłowej historii XX w. Dość wspomnieć o licznych mostach, wyprodukowanych w Zielonej Górze, które trafiły niemal na każdy kontynent. Ale te same zakłady mają swoją mroczną kartę jako część wojennej machiny III Rzeszy. Warto pamiętać i o takiej przeszłości miasta.

- Dziękuję.
Piotr Maksymczak