Nowoczesność z wspólnotą obywateli!

29 Maj 2017
- Na naszych oczach wyczerpują swoją integracyjną i mobilizacyjną moc tradycyjne instytucje, np. rodzina, szkoła, nawet państwo. Odpowiedzią na te bolączki może być tylko społeczeństwo obywatelskie – twierdzi Jacek Karnowski, prezydent Sopotu.

- Podczas niedawnej konferencji poświęconej zielonogórskiemu modelowi połączenia gmin, dość nieoczekiwanie zaczął pan podkreślać znacznie społeczeństwa obywatelskiego dla przyszłości polskich gmin. Skąd ten wniosek?
Jacek Karnowski, prezydent Sopotu: - Z długoletniej obserwacji nie tylko polskich realiów. Mój generalny wniosek jest taki, że dla polskich elit politycznych i intelektualnych, a mam tu na myśli czas, który nastał po wielkiej zmianie transformacyjnej, po 1989 r., wszystko było ważne, tylko nie odpowiedź na pytanie – jak zapewnić współobywatelom równy udział we władzy, czyli w procesie podejmowania decyzji mających podstawowe znacznie dla ludzi. Nasze elity gospodarcze, polityczne czy intelektualne uważały, że wiedzą lepiej. Wciąż tak uważają, sprowadzając antyczny postulat izonomii, czyli równego udziału we władzy, do rytuału odprawianego raz na cztery lata nad urną wyborczą.

- To źle?
- To bardzo źle, bo przyszło nam żyć w świecie agresywnego egoizmu, pozorów, w świecie normatywnej pustki i upadku autorytetów. Na naszych oczach wyczerpują swoją integracyjną i mobilizacyjną moc tradycyjne instytucje, np. rodzina, szkoła, nawet państwo. Odpowiedzią na te bolączki może być tylko społeczeństwo obywatelskie. Tylko autentyczna wspólnota wolnych obywateli może dziś skutecznie odegrać rolę ożywczego krwioobiegu dla żywej tkanki społecznej.

- Popularny przekaz głosi, że najważniejsza jest gospodarka, miejsca pracy i pełne portfele. Pan zaś mówi, że tego wszystkiego nie będzie, jeśli obywatele nie nauczą się odpowiedzialnego współdecydowania o losie swego państwa czy miasta, czy tak?
- Fundamentalne znaczenie społeczeństwa obywatelskiego doskonale już widać na poziomie polskich miasta. Tam, gdzie wszelkie decyzje dotyczące rozwoju lokalnych wspólnot podejmowanie są ponad głowami wspólnoty, tam najczęściej mamy do czynienia albo ze stagnacją, albo z rozwojem ujmowanym bardziej w wymiarze statystycznym niż jakościowym. Tymczasem bez aktywnego, traktowanego po partnersku społeczeństwa obywatelskiego, nie uda się nam żaden wymarzony skok w nowoczesność. Bo ta nowoczesność mniej dziś zależy od pracowitości i pomysłowości włodarzy miast, bardziej od autentycznie odczuwanej przez wszystkich mieszkańców wspólnoty losu, to tu drzemie niewyczerpane źródło rozwoju i kreacji.

- Doświadczenia Singapuru czy Hong Kongu zdają się przeczyć pańskiej tezie. Tam nie ma ani demokracji, ani społeczeństwa obywatelskiej. A jednak oba te ośrodki kwitną...
- Odwoływanie się do azjatyckich przykładów jest dla nas mało przydatne, bo tam fundamentem jest konfucjańska kultura osobistego minimalizmu, posłuszeństwa, generacyjnej solidarności i olbrzymiej pracowitości. Ale i tam poszukuje się nowych form obywatelskiej partycypacji. Dopiero czas pokaże, na ile skutecznie. Nasz model kulturowy oparty jest o indywidualistyczną wolność, często myloną z egoistycznie odczuwaną przyjemnością. Tymczasem współczesne polskie metropolie coraz bardziej zaczynają przypominać greckie polis, czyli takie niby miasta-państwa. Bo to w miastach zaczyna się koncentrować całe życie: od gospodarczego po intelektualne. Aby współczesne europejskie miasta nie pogrążyły się w społecznej pustce, potrzebna jest gęsta sieć równoprawnych więzi zawiązanych pomiędzy obywatelami, z jednej strony, oraz instytucjami władzy administracyjnej, politycznej i gospodarczej, z drugiej strony.

- Jaki stąd wniosek dla polityków?
- Wniosek tyleż prosty, co trudny do przełknięcia. Jeśli dzisiejsi wójtowie, burmistrzowie i prezydenci chcą przetrwać na swych stanowiskach, będą musieli zacząć dzielić się władzą. Nie tylko dla własnego dobra, ale całej miejskiej wspólnoty.

- Dziękuję.
Piotr Maksymczak