„Łącznik” to popularne pismo

30 Październik 2017
- Lepiej byłoby powstrzymać zapędy wszelkiej maści reformatorów, którzy chcieliby radykalnych zmian w formule wydawczej „Łącznika Zielonogórskiego”. Łatwiej bowiem niszczyć niż budować – twierdzi prof. Czesław Osękowski, znany zielonogórski historyk i regionalista.

- Za nami 5 lat wydawania „Łącznika Zielonogórskiego”. Pan profesor towarzyszył naszemu pismu od pierwszego jego numeru. Obserwował wszystkie jego wzloty i słabsze dni. Gdyby miał pan krótko opisać „Łącznik”, jakich określeń by pan użył?
Prof. Czesław Osękowski: - To tygodnik przystępny, pełniący przede wszystkim rolę informacyjną. Profesjonalnie przygotowywany i profesjonalnie wydawany. Co ważne, przygotowywany z dużym udziałem czytelników, którzy często goszczą na jego łamach. Poruszając się głównie w kręgu spraw lokalnych, tych najbliższych mieszkańcom naszego miasta, odgrywa niezwykle istotną rolę integrującą.

- „Łącznik” od samego początku ukazuje się jako bezpłatny informator samorządowy, ma redaktora naczelnego, jest oficjalnie wpisany do sądowego rejestru oraz podlega Prawu prasowemu. Czy ta formuła wydawnicza wytrzymała próbę czasu, biorąc pod uwagę rewolucję komunikacyjną, czy „Łącznik” sprostał konkurencji innych mediów, zwłaszcza elektronicznych?
- Bez dwóch zdań, sprostał! Zwłaszcza w środowisku wiejskim, gdzie słowo drukowane odgrywa znacznie większą rolę od słowa pojawiającego się w internecie. Pomimo wyraźnego kryzysu mediów papierowych, „Łącznik” potrafi skutecznie odpowiadać na wielką potrzebę współuczestnictwa mieszkańców w życiu publicznym, poczynając od najmniejszych wspólnot, typu sołectwo, kończąc na formule obejmującej całe miasto. Proszę zwrócić uwagę na jeden wymowny fakt. Gdyby „Łącznik” nawiązywał dialog wyłącznie z mieszkańcami byłej gminy, nie zdobyłby aż tak dużego uznania wśród odbiorców ze „starej” Zielonej Góry. Tymczasem równie pozytywnie jest odbierany na terenie całego miasta.

- Pierwsze lata „Łącznika” to rejestr licznych odsłon spektaklu pt. „Połączenie miasta i gminy”. Czym był wówczas „Łącznik” – kreatorem zdarzeń, wojownikiem, recenzentem czy tylko kronikarzem opisującym otaczający go świat?
- „Łącznik” w pierwszej kolejności upowszechniał sam temat połączenia miasta z gminą i wszystkich z tym związanych zagadnień. Szybko zaczął nadawać ton debacie publicznej, bo wylansował połączenie jako temat nr 1nawet prywatnych rozmów. W tym kontekście szybko stał się najważniejszym punktem odniesienia także dla innych mediów. Potem bardzo pomógł w upowszechnieniu warunków połączenia, w tym zapisów „Kontraktu Zielonogórskiego”. Te wszystkie trudne sprawy przestały być domeną wąskiej grupy specjalistów i urzędników, stały się własnością ogółu. Co ciekawe, tygodnik swoją informacyjną funkcję nie realizował poprzez drukowanie przemówień czy referatów, tylko poprzez propagowanie bogatej i zróżnicowanej palety poglądów, nagłaśniając przy tym opinie zarówno przeciwników, jak i zwolenników połączenia. Ta wielka otwartość „Łącznika” walnie wpłynęła na ugruntowanie jego popularności i wiarygodności. Nie od rzeczy będzie jeszcze wspomnieć o dużej zdolności „Łącznika” do rozładowywania społecznych napięć właśnie poprzez metodę merytorycznego dyskursu. Podsumowując, „Łącznik” walnie przyczynił się do sukcesu połączeniowej idei nie dlatego, że był dzielnym wojownikiem. To, oczywiście, też, ale przede wszystkim był wolną trybuną, miejscem debaty dla ludzi o różnych temperamentach, historiach życia i poglądach. Z naciskiem na słowo „debata”.

- Patrząc z pozycji historyka, na czym polega tajemnica tego sukcesu?
- To żadna tajemnica, pomysłodawca pisma, czyli prezydent Janusz Kubicki od początku dał „Łącznikowi” duży kredyt zaufania oraz redakcyjnej autonomii. Zespół sam decyduje o czym ma pisać i w jaki sposób. I jeśli do tego dodamy dużą zdolność pisma do jednoczesnego odgrywania wielu ról, i to w taki sposób, aby nie generować wewnętrznych sprzeczności czy dysonansów, to wówczas łatwiej przyjdzie nam zrozumieć, dlaczego aż tak wielu zielonogórzan, zwłaszcza tych nieinternetowych, szybko zaczęło traktować „Łącznik” jako główne źródło informacji. Tu bardzo pomogła bezpłatna dystrybucja pisma.

- Ale na rynku było wiele bezpłatnych pism, których jednak już nie ma...
- Myślę że główną przyczynę popularności „Łącznika” należy upatrywać w jego upartych wysiłkach, by obie części nowej Zielonej Góry jak najlepiej się poznały. Stąd lwia część tekstów o monotematycznym charakterze: zielonogórzanie mówią o swoim mieście lub o innych zielonogórzanach. Do największych sukcesów „Łącznika”, oprócz doprowadzenia do połączenia miasta z gminą, zaliczam także umiejętność niwelowania głębokich pokładów wzajemnej niechęci i często krzywdzących stereotypów. Dziś nikt już nie mówi o „gminnych wsiokach” czy „miejskich panach”. Jesteśmy jedną społecznością wspólnego miasta.

- Każdy sukces ma swoje blaski i cienie. Są tacy, których bardzo drażni regularna obecność prezydenta Janusza Kubickiego na łamach pisma...
- „Łącznik” jest zielonogórskim pismem samorządowym, zaś prezydent jest personalną emanacją tego samorządu. Ten mechanizm działa z jednaką siłą w dwie strony. Wszystkie sukcesy miasta są sukcesami prezydenta. I odwrotnie – wszystkie porażki miasta są automatycznie jego porażkami. Prezydent, ktokolwiek by nim nie był, musi zabierać głos w obu tych przypadkach. To przecież polityczna oczywistość.

- Są też tacy, którzy zaczęli nawoływać do całkowitej likwidacji lub zmiany formuły pisma...
- Lepiej byłoby powstrzymać zapędy wszelkiej maści reformatorów, którzy chcieliby radykalnych zmian w formule wydawczej „Łącznika”. Łatwiej bowiem niszczyć niż budować. A skoro „Łącznik” dobrze działa, lepiej pozwolić mu na spokojną pracę, zwłaszcza że pismo powoli staje się jedynym realnie dostępnym tytułem na zielonogórskim rynku prasy, jedynym źródłem informacji dla bardzo dużej grupy czytelników, którzy albo nie przekonali się do internetu, albo nie mają pieniędzy na zakup płatnej prasy. Co nie znaczy, że pismo nie powinno ewoluować. Być może warto zacząć się zastanawiać, jak „Łącznik” powinien odpowiedzieć na wyzwania związane z gwałtownymi zmianami cywilizacyjnymi, których Zielona Góra już zaczyna doświadczać, te za kilka lat będą dla wszystkich chlebem powszednim.

- Może tytułem przykładu...?
- Miasto musi przygotować nową strategię swego rozwoju, musimy znaleźć odpowiedź na pytanie – co dalej, w jakim kierunku powinna się rozwijać Zielona Góra, gdy już zapełnimy wszystkie miejskie strefy inwestycyjne. W tej bardzo potrzebnej debacie powinno wziąć udział jak najwięcej mieszkańców. Bez pomocy „Łącznika” się tu nie obejdzie. Innym wymiarem tego samego wyzwania cywilizacyjnego będzie dalsze uspołecznianie zarządzania miastem: od poziomu decyzji o charakterze strategicznym do poziomu spraw tylko z pozoru banalnych, typu budowa i remonty ulic. Na razie mamy Budżet Obywatelski. Spory, które ostatnio wybuchły wokół niego, dają przedsmak tego, co nas być może będzie czekać już za kilka lat. Tak czy owak, również i w tym przypadku potrzebna będzie platforma otwartej dyskusji oraz starcia idei. „Łącznik” świetnie się nadaje do tej roli.

- Dziękuję.
Piotr Maksymczak