Ekstraklasa nie dla Watahy

13 Sierpień 2018
Był rekord frekwencji i świetna pogoda, mroziły się szampany, czekały puchary i medale... Zielonogórzanie nie wznieśli jednak zwycięskiego trofeum i musieli uznać wyższość Towers Opole.

Sport ma opasłe tomy relacji z meczów, w których wszystko było skrojone pod sukces zdecydowanego faworyta. A gdy jeszcze jest nim gospodarz, to klimat do świętowania zwycięstwa w finale jest wręcz wymarzony. Tak było w Zielonej Górze. Wataha – niepokonany zespół LFA2 mierzył się z Towers Opole. Wieże dwukrotnie padały pod naporem wściekłych wilków, ale do trzech razy sztuka. Tym razem to Wataha biła głową w mur. – Wierzyliśmy, że zagramy jak równy z równym. Chyba te dwie porażki w rundzie zasadniczej tak na nas wpłynęły – mówił Konrad Rodak, jeden z liderów opolan, którzy wygrali 43:20. Byli tacy, co po meczu płakali z radości. Miesiąc temu zachodzili w głowę, co zrobić, by postawić się zielonogórzanom, którzy gromili ich na tym samym obiekcie. – To jest sport, którego nie da się do końca przewidzieć – wyznał Tomasz Pasiuk, grający prezes zielonogórzan. – Nie liczą się teraz nasze wspaniałe rekordy. Ten jeden mecz zdecydował, że to Towers wygrywa ligę – dodał sternik Watahy. Zielonogórzanom pozostaje analiza i wyciągnięcie wniosków na przyszłość. Choć pewnie jeszcze długo będą gdybać, co by było, gdyby mógł grać kontuzjowany Matt Pineda i gdyby kontuzji nie nabawił się na początku spotkania Krystian Stachów. – To było celowe uderzenie w kolano. Wtedy puściły nam nerwy. Ja bym nigdy nie zdobył się na takie zagranie poniżej pasa– stwierdził Krystian Wójcik, grający trener Watahy. Towers na obiekt i organizację meczów w Zielonej Górze patrzył z zazdrością, ale sportowo to goście znaleźli się w elicie futbolu amerykańskiego w Polsce. – To była lekcja, która wyjdzie nam na dobre. Może w dłuższej perspektywie, ale myślę, że na tym skorzystamy – skończył optymistycznie Pasiuk.

(mk)