Chwilowo po problemie?

10 Maj 2020
Dziecięcy oddział zakaźny w szpitalu uniwersyteckim w Zielonej Górze funkcjonuje od ponad miesiąca. Ale dopiero kilka dni temu udało się uzupełnić jego personel. Pomoc nadeszła z Żar.

Zorganizowany błyskawicznie z powodu epidemii i umiejscowiony w odosobnionym skrzydle szpitala tam, gdzie wcześniej była urologia dla dorosłych i chirurgia dziecięca, przeznaczony został dla dzieci, u których podejrzewa się zarażenie wirusem SARS-CoV-2 i tych z już potwierdzoną zakaźną chorobą układu oddechowego COVID 19. Jak dotąd nowy oddział zakaźny w Zielonej Górze małych pacjentów miał niewielu, momentami nawet wcale. Mimo to, i ponieważ na oddziale stale dyżurują osobni lekarze, szpital niemal od początku poszukiwał dwóch dodatkowych pediatrów do opieki nad najmłodszymi pacjentami. O swoim problemie poinformował Okręgową Izbę Lekarską i służby wojewody.

- Od poniedziałku, 4 maja, pierwsza osoba wspomaga nasz oddział zakaźny dla dzieci, to pediatra ze Szpitala na Wyspie w Żarach. Jeśli nadal będzie taka potrzeba przybędzie drugi lekarz, również z Żar. Na razie nasz problem się skończył - informuje Sylwia Malcher-Nowak, rzeczniczka lecznicy w Zielonej Górze.

Skąd ten problem wynikał? Personel dziecięcego oddziału zakaźnego, pozostający w stałej gotowości niesienia pomocy najmłodszym pacjentom, w całości rekrutuje się z oddziału pediatrii... okrojonego podczas epidemii. Bo choć zwykle pracuje tu kilkunastu lekarzy, w okresie zarazy młode lekarki z małymi dziećmi lub w ciąży skorzystały z przysługującego im prawa i zostały w domach.

- Teraz, gdy żłobki i przedszkola zostaną otwarte, być może do pracy wrócą też nasi pediatrzy. I zewnętrzne wsparcie przestanie być tak bardzo potrzebne - mówi rzeczniczka szpitala. Rzeczywiście jest nadzieja, bo dzieci medyków do „odmrażanych” żłobków i przedszkoli mają być przyjmowane w pierwszej kolejności. Panuje epidemia, lekarze są potrzebni, a de facto w ostatnim czasie było ich dużo mniej.

- Nie dziwię się, że na apel szpitala żaden lekarz z Zielonej Góry nie odpowiedział - mówi dr n. med. Marzenna Plucińska, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej. - W Okręgowej Izbie Lekarskiej w Zielonej Górze mamy około 200 zarejestrowanych pediatrów, z tego ponad stu ma więcej niż 60 lat, są więc w grupie ryzyka. Pozostali to przede wszystkim kobiety, wiele ma małe dzieci, którymi teraz się opiekują. Medycyna nam się bardzo feminizuje, od kilku lat 70-80 proc. absolwentów stanowią kobiety. Ponadto, gdyby któryś z lekarzy podjął teraz pracę na oddziale zakaźnym, jednocześnie musiałby zrezygnować z pracy w macierzystym oddziale, w swoim gabinecie albo w podstawowej opiece zdrowotnej... Zabrakło by go w innym miejscu. A przecież POZ musi funkcjonować, lekarze zabezpieczają pacjentów w recepty, realizują wizyty domowe i przede wszystkim prowadzą teleporady, które trwają znacznie dłużej niż klasyczna wizyta w przychodni - wyjaśnia pani prezes i dodaje: - Statystyka jest porażająca. W naszym województwie, w którym jest najmniej lekarzy w Polsce, a w Polsce jest najmniej lekarzy w Europie, sytuacja w momencie epidemii jest dramatyczna. I nie dotyczy ona wyłącznie pediatrów. Pan wojewoda, w związku z pilną potrzebą dodatkowego zaangażowania lekarzy do pracy przy bezpośrednim zwalczaniu zakażeń wirusem SARS-CoV-2, przekazał nam w połowie kwietnia prośbę skierowaną do lekarzy. Chętni mieli się zgłosić do służby wojewody. W tej sprawie z Izbą skontaktowało się zaledwie kilku lekarzy... głównie żeby przedstawić swoje przeciwwskazania.

W normalnych czasach zielonogórscy lekarze (tak samo pielęgniarki) pracują w kilku miejscach i na kilku etatach, łatając system opieki zdrowotnej. Choć samo województwo lubuskie epidemia traktuje jak dotąd łagodniej, zaraza również u nas odsłania dziury... W szpitalu swoją na razie załatali.

(el)