Kontrakt to ważny dokument

17 Kwiecień 2014
- Od początku chcieliśmy, aby Kontrakt Zielonogórski był platformą autentycznego porozumienia, stąd jego otwarta formuła i nasza gotowość do jego ciągłych modyfikacji i przekształceń. Bez dialogu nasza praca nie miałaby większego sensu - mówi prof. Czesław Osękowski.

- O Kontrakcie Zielonogórskim, jako ważnym przymierzu pomiędzy gminą i miastem, mówi się od ponad roku. Przez ten czas zdążył kilkakrotnie zmienić swój kształt i zawartość. Skąd te ciągłe zmiany?
Prof. Czesław Osękowski, szef zespołu ds. połączenia miasta i gminy: - Nadal pracujemy nad ostateczną wersją Kontraktu, dotychczas mieliśmy do czynienia jedynie z jego projektami. To skomplikowane działanie. Nikt przed nami nie usiłował doprowadzić do połączenia dwóch całych gmin i to metodą demokracji bezpośredniej, poprzez referendum i konsultacje społeczne. Początkowo nie mieliśmy nawet partnera do dyskusji. Działaliśmy w obliczu dużej rezerwy władz gminy. Brak gotowych doświadczeń i rozwiązań prawnych zmuszał do poszukiwania innowacyjnych rozwiązań, a te w początkowej fazie na ogół budowane są w pustce społecznej, bo recenzenci nie mają punktu odniesienia, nie mają z czym porównać tych nowych propozycji. Zbiorowa opinia na temat takich innowacyjnych rozwiązań, a w naszym przypadku – Kontraktu, może się wykluć i okrzepnąć tylko poprzez ciągłą dyskusję i starcie racji. Dlatego przyjęliśmy metodę głębokich konsultacji społecznych, stąd nasze spotkania z mieszkańcami wsi, nauczycielami, organizacjami pozarządowymi, rolnikami i strażakami. Im głębiej poznawaliśmy gminną rzeczywistość, im mocniej ujawniały się interesy poszczególnych grup zawodowych czy społecznych, tym częściej poprawialiśmy Kontrakt, choć, co ważne, cały czas zachowujemy jego główną, służebną funkcję: ma być dokumentem regulującym relacje na linii mieszkańcy obecnej gminy i władze przyszłego, powiększonego miasta, nie przez jedną kadencję samorządową, ale przez kilka kadencji, dając daleko idącą pewność trwałości przyjętych rozwiązań.

- Pierwsza wersja Kontraktu przypominała konstytucję, bardziej skupiała się na zasadach niż na technicznych detalach. Potem Kontrakt zaczął powoli ewoluować w stronę zbioru umów cząstkowych zawieranych pomiędzy miastem i kolejnymi grupami mieszkańców gminy, np. Ochotniczymi Strażami Pożarnymi. Dlaczego Kontrakt od pierwszych swych dni nie przybrał takiej formuły?
- Bo musieliśmy dać naszym partnerom czas na spokojne i gruntowne przemyślenie kilku trudnych spraw: na czym polega ich strategiczny interes, o co warto zabiegać, o co nie warto kruszyć kopii, gdzie przebiega granica kompromisu itd. Takiej wiedzy nie zdobywa się w jeden tydzień czy miesiąc. Zbiorowa mądrość wykluwa się powoli. Ponadto sami nie wiedzieliśmy jednoznacznie – z kim powinniśmy rozmawiać: wyłącznie z gminną władzą czy też od razu z mieszkańcami? Dziś nie mamy takich wątpliwości, ale wtedy wszystko było nowe i niejednoznaczne. Od początku chcieliśmy, aby Kontrakt był platformą autentycznego porozumienia, stąd jego otwarta formuła i nasza gotowość do jego ciągłych modyfikacji i przekształceń. Bez dialogu nasza praca nie miałaby większego sensu.

- Jak będzie wyglądać ostateczna wersja Kontraktu Zielonogórskiego?
- Kontrakt składa się z kilku części. Zawiera i reguluje problemy zgłoszone przez mieszkańców gminy podczas kolejnych spotkań i debat. Oczywiście wszystko to pozostaje w zgodzie z ustawą o samorządzie lokalnym oraz dotychczasowym dorobkiem obu gmin, w tym w zakresie prawa miejscowego. Pierwsza część to deklaracja polityczna, do akceptacji której będziemy namawiać obie rady, mająca zapewnić na przyszłość kontynuację i poszanowanie ustaleń zapisanych w Kontrakcie przez nowe władze połączonych samorządów. Druga część to ustawowe regulacje np. w zakresie osobistych dokumentów, nazw miejscowości i ulic itp. Nieuciążliwość tych kwestii dla mieszkańców gminy w związku z ewentualną zmianą statusu z wiejskiego na miejski mamy potwierdzoną przez odpowiednie resorty. Zresztą podobnie jak przy kolejnej sprawie, jaką będą regulacje wynikające ze zmiany granic powiatu. Kolejna część to gwarancje wynikające z przyjętych już uchwał Rady Miasta Zielona Góra o podatkach, cenach biletów MZK, opłatach za przedszkola oraz podziale bonusa ministerialnego za zgodne połączenie. Ostatnia część Kontraktu to porozumienia Prezydenta Zielonej Góry z organizacjami pozarządowymi, OSP, środowiskiem oświatowym i rolnikami o zachowaniu ich praw związanych z funkcjonowaniem w wiejskiej przestrzeni.

- Patrząc na połączenie z punktu widzenia historyka, co Pana najbardziej zaskoczyło in plus i in minus?
- Dzieciństwo i młodzieńcze lata spędziłem na wsi, krótko pracowałem w wiejskiej szkole, byłem członkiem OSP i współwłaścicielem gospodarstwa rolnego. Przyznam, że w porównaniu z tamtymi latami trochę zaskoczyła mnie niewielka liczba rolników w gminie Zielona Góra i rozdrobnienie gospodarstw. Poza tym niemal wszystko jest jak dawniej, może tylko poza podziałem na starych i nowych mieszkańców wsi. Najbardziej zdołowały mnie ciągłe próby mieszania polityki do naszych prac. Przypuszczałem, że tak może być, ale nie aż do takiego stopnia. Pozytywne jest dla mnie także to, że mocno przeplatają się indywidualne i grupowe interesy mieszkańców miasta i gminy. To pomaga w działaniach na rzecz połączenia i na pewno będzie przydatne w dalszym integracyjnym procesie.

- Gdyby miał Pan uszeregować listę najważniejszych wydarzeń w mieście, w skali od 1 do 10, na jakiej pozycji ważności ulokowałby Pan połączenie?
- Z całym przekonaniem na 1 lub 2 pozycji. Tak też było w Rzeszowie, gdzie w sondażu prowadzonym przez tamtejszą „Gazetę Wyborczą” za najważniejsze wydarzenie ostatniego 25-lecia lokalna społeczność uznała poszerzenie granic miasta. Jestem przekonany, że połączenie miasta i gminy Zielona Góra przyniesie obu stronom doraźne i perspektywiczne korzyści. Szereg pozytywnych i namacalnych efektów połączenia pokazujemy od wielu miesięcy, są one powszechnie znane i realne. Połączenie miasta z gminą będzie impulsem pobudzającym nasz rozwój i wzmacniającym konkurencyjność wobec innych samorządów.

- Dziękuję.
Piotr Maksymczak

 

Artykuły powiązane: 

Po połączeniu mamy duże szanse na ożywienie gospodarcze.

- Stawką w grze nie jest tylko miły prezent od ministra finansów za nasze zgodne połączenie. Zabiegamy o miliardowe inwestycje w gospodarkę, czyli o setki przetargów i zleceń dla naszych firm - uważa Norbert Piskorz.

Tylko referendum może postawić tamę populizmowi

- Boimy się stracić. Boimy się, że obietnica korzyści to taki przysłowiowy gołąb na dachu. Może i piękny, ale nie dla nas - tłumaczy Marek Humiński.