OPINIA. Zielona Góra – zagrożenia i wyzwania w perspektywie europejskiej

1 Sierpień 2013
W przypadku miasta średniej wielkości, jakim jest Zielona Góra, prognozowanie stojących przed nim zagrożeń jest ważnym elementem działań na rzecz zapewnienia stabilnego i bezpiecznego rozwoju. Istotne jest nie tylko wskazywanie zagrożeń, ale także wyciąganie z nich wniosków. Poniżej zostanie zaprezentowanych kilka zagrożeń i wyzwań, jakie mogą pojawić się w perspektywie kilku-kilkunastu lat przed Zieloną Górą.

Zagrożenie 1ewentualny rozpad Unii Europejskiej

W kontekście globalnego kryzysu pojawia się coraz częściej pytanie dotyczące dalszych losów UE i strefy euro w szczególności. Z punktu widzenia regionu lubuskiego i Zielonej Góry jest to problem fundamentalny. Przygraniczne położenie uczyniło nas bowiem poważnym beneficjentem integracji europejskiej i każdy krok wstecz znacząco odbije się na gospodarce miasta i regionu.

Odpowiedź na pytanie o przyszłość Unii jest akurat stosunkowo prosta. Unia w obecnym kształcie będzie trwać tak długo, dopóki Niemcy będą miały w tym swój interes. Na razie w interesie Niemiec jest dalsze trwanie i poszerzanie Unii, a zwłaszcza strefy euro, albowiem waluta ta zapewnia gospodarce niemieckiej konkurencyjność w porównaniu z innymi krajami strefy i znaczną nadwyżkę handlową.

Unia bez euro specjalnie nie jest Niemcom potrzebna, albowiem będzie głównie generować koszty dla ich gospodarki. Stąd biorą się wysiłki nie tylko niemieckiego rządu, ale i banków, towarzystw ubezpieczeniowych itp. gotowych wyłożyć wielomiliardowe kwoty dla ratowania euro. W dłuższej perspektywie Niemcom to się opłaci zarówno z politycznych, jak i gospodarczych względów. Dlatego przypuszczam, że strategią Niemiec na wiele lat jest zachowanie Unii Europejskiej.

Dla regionu lubuskiego istotne jest także to, że nasi niemieccy sąsiedzi promują rozwiązania wolnorynkowe w handlu europejskim.  W przeciwieństwie  do Niemiec, wiele innych krajów unijnych (np. Francja), domaga się wprowadzenia elementów protekcjonizmu. Pamiętajmy, że rzeczą, która dobrze wychodzi lubuskiej i zielonogórskiej gospodarce jest właśnie eksport do Niemiec.

Należy jednak zgodzić się z poglądem, że czeka nas brak znaczącego postępu w integracji europejskiej, co najwyżej rosnąca koordynacja polityki fiskalnej i rynku pracy. Poza tym będzie dominował model Unii Europejskiej nawet nie dwóch, ale wielu różnych prędkości. J. Szlachta określa to zjawisko jako europejskie  zakleszczenie.

Jeżeli jednak strefy euro nie dałoby się utrzymać i w efekcie UE się rozsypie, to alternatywą dla gospodarki niemieckiej pozostanie zacieśnienie kontaktów ekonomicznych  z Rosją. Nasza gospodarka, pozbawiona ochronnego parasola Unii, tej konkurencji ze Wschodu raczej nie będzie w stanie sprostać. 

Zagrożenie 2ograniczenie dopływu środków unijnych po 2020 roku

Z dużym prawdopodobieństwem można przewidzieć, że Unia Europejska przetrwa obecne perturbacje. Co jednak nastąpi po roku 2020? Skończy się przecież wtedy kolejny etap polityki budżetowej Unii. Jaki kształt będzie miała nowa unijna polityka spójności i czy w ogóle jakaś będzie?

Należy założyć, że zmaleje ilość środków unijnych przeznaczonych na rozwój regionalny. Wiadomo z kolei, że do roku 2020 Polska będzie największym  beneficjentem tradycyjnej europejskiej polityki spójności. Dlatego to, co się stanie po roku 2020 może być poważnym zagrożeniem, nie tylko dla dalszego doganiania Europy przez nasze regiony, ale dla samej idei samorządności. Pamiętajmy, że w Polsce samorządność terytorialna na szczeblu lokalnym, a zwłaszcza na regionalnym, kształtowana  jest w oparciu o środki unijne. Walka o nie i ich rozdział, były niezłą szkołą samorządności dla polskich marszałków województw, starostów, prezydentów miast, burmistrzów, wójtów itd.  Można powiedzieć, że w szkole absorpcji środków unijnych wykształciło się całe pokolenie samorządowców. Co będzie jak te środki po roku 2020 się skończą lub ulegną znacznej redukcji? Będzie to właściwie powrót do stanu sprzed 2004 roku. Przypomina się tu znany cytat: jak żyć, Panie premierze?

 Przewidywane ograniczenie po roku 2020 rozbudowanej europejskiej polityki spójności wynika z kilku powodów:

  1. Kryzys gospodarczy, przekładający się na sferę finansów publicznych. Nie wiadomo kiedy kraje europejskie z niego wyjdą i nie wiadomo w jakim stanie. Pewne jest jednak, że po kryzysie nic już nie będzie takie samo jak przed nim.  Osiąganie równowagi budżetowej stanie się dla rządów z konieczności ważniejsze niż przekazywanie hojnych składek do kasy unijnej, aby umożliwić awans różnym biednym regionom w odległych zakątkach Europy.
  2. Zmęczenie opinii publicznej bogatych krajów europejskich. Z jednej strony, mieszkańcy słyszą o konieczności oszczędzania, z drugiej zaś strony, coraz częściej dostrzegają nieefektywność europejskiej polityki spójności w jej dotychczasowym kształcie. Mówiąc wprost, widzą, że ich środki są często marnotrawione i przejadane w różnych niezbyt gospodarnych krajach, zwłaszcza na południu Europy. Przedsmak tego, co będziemy mieli za kilka czy kilkanaście lat, mieliśmy na wiosnę 2013. Chodzi o sytuację, gdy senny i spolegliwy  zazwyczaj Parlament Europejski uchwalił rezolucję w sprawie budżetu. Jej istota sprowadzała się do próby zwiększenia puli środków budżetowych przypadających dla krajów zachodnich, kosztem Europy Środkowej. Próba ta na razie została spacyfikowana, ale bez wątpienia w przyszłości idea ta będzie powracać i narastać.
  3. Wzrost zamożności regionów, w tym także regionów polskich. Wprawdzie nie w takim tempie, w jakim sobie byśmy tego życzyli, ale jednak stopniowo Europę doganiamy. Specjaliści twierdzą, że województwo mazowieckie osiągnie poziom PKB na głowę mieszkańca odpowiadający średniemu poziomowi w Unii już przed rokiem 2020. W kolejnym dziesięcioleciu, tj. w latach 2020-2030, poziom ten przekroczy województwo dolnośląskie. Cztery województwa: mazowieckie, śląskie, wielkopolskie i dolnośląskie przekroczą 75% średniego dochodu unijnego w latach 2010-2020. Na „szczęście”, w latach 2020-2030, dla sześciu polskich województw, poziom PKB na głowę mieszkańca będzie ciągle zdecydowanie poniżej 75% średniej unijnej. Będą to województwa: lubelskie, podkarpackie, podlaskie, lubuskie, zachodniopomorskie i warmińsko-mazurskie. Na szczęście, ponieważ, według obowiązujących  kryteriów, jest to poziom upoważniający do korzystania z unijnego wsparcia (jeżeli takowe będzie).

Z  powodów podanych w punktach 1,2,3 wynika, że wprawdzie po roku 2020 pula środków unijnych znacznie zmaleje, to jednak nie trzeba będzie na terenie województwa lubuskiego szukać sposobów na sztuczne zaniżenie dochodu. W województwie mazowieckim takim pomysłem jest projekt wyłączenia Warszawy z obszaru statystycznego województwa, które dzięki temu nie przekroczy poziomu uprawniającego do czerpania z unijnej kasy. Podobne  pomysły na obejście nieubłaganej statystyki pojawiają się także w innych bogatszych regionach.  Zwłaszcza tam, gdzie bogata stolica województwa zawyża średnią okolicznym, biedniejszym obszarom.

Zagrożenie 3uzależnienie od „brukselki”

Problemem jest nie tylko to, że wsparcie unijne w takiej obfitości kiedyś się skończy, lecz przede wszystkim to, że większość samorządów nie jest do tego przygotowana. Cofnięcie się do stanu sprzed roku 2004 może okazać się dla nich traumatycznym przeżyciem:

 „W Polsce dosyć powszechnie członkostwo we Wspólnocie Europejskiej jest rozumiane jako „wyciskanie  brukselki”, czyli sprowadza się je do wysokości transferów finansowych, które nam się po prostu należą i są traktowane jako wolne środki, swego rodzaju drugi budżet”.

W tym kontekście zagrożeniem może być brak w przyszłości reformy modelu polityki regionalnej w Polsce. Reforma ta będzie konieczna jeszcze do roku 2020, kiedy środki unijne będą płynąć ciągle dość dużym strumieniem. W przeciwnym przypadku, po roku 2020 mogą być duże problemy. Budżet krajowy, tak z marszu, zapewne nie będzie w stanie przejąć finansowania regionów na takim poziomie, do jakiego przyzwyczaiło je wieloletnie finansowanie europejskie. W efekcie dorobek europejskiej polityki spójności może zostać roztrwoniony. Bogaci będą stawać się coraz bogatsi, biedni coraz biedniejsi.

Także region lubuski i Zielona Góra zaczną w przyspieszonym tempie tracić dystans w stosunku do bogatszych obszarów kraju. Nie da się bowiem ukryć, że dystans ten był przez lata mozolnie skracany w znacznej mierze w oparciu o środki unijne, począwszy jeszcze od tych przedakcesyjnych.

Pomimo tego, że reformy są konieczne jeszcze przed rokiem 2020, to w Polsce uzależnienie od „brukselki” jest tak duże, że blokowane są wszelkie zmiany systemowe w zakresie finansów publicznych. Dopóki płynie strumień pieniędzy z Brukseli, samorządy nie mają wystarczającej determinacji, aby się domagać zmian, ani rząd nie chce ryzykować spadku słupków poparcia.

  Potem już może być jednak za późno. Tym bardziej, że wiele efektownych inwestycji poczynionych za unijne pieniądze przez polskie samorządy i instytucje nie zapewnia trwałego rozwoju w oparciu o własne siły i mogą się w przyszłości pojawić problemy z ich bieżącym utrzymaniem.

Zemści się za parę lat na polskich samorządach podejście projektowe do środków unijnych bez głębszej myśli strategicznej. Zresztą, zarówno dawcy jak biorcy traktowali fundusze unijne przede wszystkim jako środek wyrównywania szans regionów, miast, gmin biedniejszych, a nie jako instrument tworzenia warunków do  trwałego wzrostu.

Dlatego już obecnie należy zastanowić się nad reformą systemu finansowania działań rozwojowych na szczeblu krajowym, regionalnym, lokalnym, nad reformą różnego rodzaju funduszy. Konieczne jest przygotowanie scenariusza, w jaki sposób środki krajowe będą w stanie zastąpić środki europejskie. Być może rozwiązaniem będzie partnerstwo publiczno-prawne. Być może należy walczyć o zmianę zasad finansowania regionów i gmin, np. w oparciu o rozwój funduszy zwrotnych. Przemyśleć trzeba na nowo zasady podziału pieniędzy z CIT i PIT pomiędzy rząd i samorządy, aby w przewidywalnej perspektywie samorządy miały czym zastępować stopniowo ograniczane środki unijne.

Są to oczywiście tylko marzenia, że ktoś wcześniej o tym pomyśli. Znając nasze krajowe realia, z dużą pewnością można przewidzieć, że za 7 lat będziemy świadkami pospiesznego uchwalania różnych pisanych na kolanie ustaw, aby uratować samorządy od zapaści finansowej po odcięciu brukselskiej pępowiny.

Jeżeli samorządy nie podejmą obecnie inicjatywy dla rozwiązania problemu zastąpienia środków unijnych krajowymi, to jedyną logiczną alternatywą będzie ponowna centralizacja polityki regionalnej w rękach rządu.

Zagrożenie 4bunt polskich metropolii

Koncentrowaliśmy się w poprzednim punkcie na przyszłych problemach z dostępem do środków unijnych. Niestety, także stopniowo wysychać będzie strumień pieniędzy przeznaczonych na politykę regionalną z krajowego budżetu centralnego (narastający dług publiczny będzie wymuszał coraz większe oszczędności). Może to spowodować szybką ponowną polaryzację poziomu rozwoju gospodarczego Polski. Różnica pomiędzy bogatymi a biednymi regionami zacznie się pogłębiać.

Miejsce Zielonej Góry jest oczywiście statystycznie po stronie tych biedniejszych. Wystarczy zerknąć do rocznika statystycznego, aby się o tym przekonać. W roku 2010 wielka piątka, czyli województwa: mazowieckie, śląskie, wielkopolskie, dolnośląskie i małopolskie wytworzyła łącznie 60,4% polskiego PKB. Najbiedniejsza zaś piątka, czyli: opolskie, lubuskie, podlaskie, świętokrzyskie i warmińsko-mazurskie wytworzyły łącznie zaledwie  11,8% PKB, czyli mniej niż wytwarza samo tylko województwo śląskie.

Problem polega na tym, czy w zmienionej sytuacji ci bogaci będą nadal chcieli się solidaryzować z biedniejszymi?

Już w tej chwili narasta ruch protestu przeciwko tzw. janosikowemu, czyli rozwiązaniu zmuszającemu bogatsze województwa i gminy do dzielenia się swoimi ustawowymi dochodami z biedniejszymi.  Rozkręca się akcja „Stop Janosikowe”.

Zielona Góra jest tutaj w trudnej sytuacji, jeżeli chodzi o zajęcie jednoznacznego stanowiska: po czyjej stronie się opowiedzieć.  Na razie miasto jest płatnikiem janosikowego.  Zdaje się, że w roku 2011 było to około 25 mln  złotych, co wiele osób w mieście oburzało. Wyliczano w mediach, ile szkół czy przedszkoli można by za to zbudować. Doradzałbym tu jednak ostrożność w głoszeniu poglądów, że bogaci nie powinni pomagać biednym, bo nie wiadomo, jak to będzie wyglądało w przyszłości.  Póki co, bogate polskie metropolie płacą znacznie więcej niż nasze miasto.

Janosikowe jest problemem już na dziś. Natomiast po roku 2020 pojawi się nowy  dylemat, po czyjej się opowiedzieć stronie. Ochronny parasol, który Unia roztacza nad regionami, zacznie wtedy mocno przeciekać.

W efekcie, na pewno pojawi się w naszym kraju silna i głośna frakcja biedniejszych miast i regionów zjednoczona pod hasłem „Zabrać bogatym i dać biednym”. Takie głosy oddolne rządy na ogół dość chętnie podchwytują, bo pozwalają na scentralizowanie polityki regionalnej i ograniczenie uprawnień samorządów wszystkich szczebli.

Z drugiej zaś strony, może nam grozić rebelia bogatych, nawet nie regionów, ale metropolii, takich jak Warszawa, Poznań, Wrocław, Aglomeracja Górnośląska, Kraków, Trójmiasto. W polskich realiach, duże miasta były dość mocno trzymane w ryzach przez władze wojewódzkie, czyli marszałków i wojewodów. Obecnie daje się jednak coraz bardziej zauważyć odchodzenie od terytorialnego modelu uprawiania polityki regionalnej na rzecz  modelu funkcjonalnego. Mówiąc po ludzku, duże miasta mają coraz więcej możliwości działania i zaczynają uwalniać się spod kurateli.

W efekcie, na pewno w przyszłości nie da się obronić dotychczasowej skali transferów między regionami bogatszymi i biedniejszymi. Wynika to zarówno z narastających problemów budżetowych, jak i z rosnącej siły dużych miast. Istotna jest też narastająca fala populizmu. Przypominam, że populizmem nie jest tylko manipulowanie umysłami ludzi biednych i niewykształconych. Manipulować można też społeczeństwami zamożnymi.

W efekcie coraz trudniej będzie skłonić w skali międzynarodowej bogatsze kraje do solidarności i dzielenia się swoimi zasobami z biedniejszymi. Z kolei, w skali narodowej, bogatsze regiony coraz rzadziej będą dostrzegać potrzeby słabszych województw. W skali województwa, powiatu a nawet gminy też będziemy mieli do czynienia z coraz bardziej spolaryzowanym rozwojem.

Bogaci będą mogli podeprzeć się autorytetem Banku Światowego. W publikowanych raportach i ekspertyzach specjaliści z Banku Światowego stwierdzają wprost, że liczą się tylko duże metropolie. To one są lokomotywami postępu, kołem napędowym gospodarki. Mniejsi mogą liczyć co najwyżej na tzw. efekty dyfuzji. Zabieranie czegokolwiek metropoliom, aby pomóc biedniejszym regionom jest po prostu marnotrawstwem. W gospodarce regionalnej nie można kierować się sentymentami i względami społecznymi. Oczywiście, należy zapewnić mieszkańcom terenów biedniejszych pewien standard życia, ale bez przesady. Zawsze przecież mogą się przenieść do metropolii…

Czy te poglądy są zagrożeniem dla Zielonej Góry, która bez wątpienia metropolią nie jest? Jakie będą miały przełożenie na decyzje rządowe?

Na szczeblu rządowym mamy tu sporą chwiejność postaw. Duże zamieszanie wywołał raport „Polska 2030. Wyzwania rozwojowe” przygotowany przez Zespół Doradców Strategicznych premiera Donalda Tuska. Został on zaprezentowany opinii publicznej w 2009 roku. Mamy w nim zawarty model polaryzacyjno-dyfuzyjny rozwoju. Czytamy bowiem m.in. „Polaryzacja dochodów w wymiarze terytorialnym jest zjawiskiem naturalnym w dynamicznie rozwijającej się gospodarce. Próba zahamowania jej za wszelką cenę oznaczałaby rezygnację z ambitnych celów gospodarczych”.  I dalej wprost: „Szansa relatywnie biednych obszarów polega przede wszystkim na uczestniczeniu w sukcesie najsilniejszych regionów”.

 Pamiętam, że ten tekst był w samorządach terytorialnych interpretowany jako zapowiedź tego, że rząd będzie wspierał wyłącznie duże metropolie. W związku z tym, wszyscy lokalni patrioci od morza do gór próbowali udowodnić, że ich miasto jest jak najbardziej metropolią.  Było to bardzo wzruszające, ale ocierało się o granice absurdu.

Po fali protestów zaistniałych w mniejszych ośrodkach, Warszawa złagodziła swoje stanowisko i na przykład Długookresowa Strategia Rozwoju Kraju` Polska 2030, przyjęta w formie uchwały przez radę ministrów, ujmuje sprawę już nieco inaczej:

„Wyzwaniem dla długookresowej polityki rozwoju jest tworzenie warunków dla dyfuzji: wyrównywanie szans edukacyjnych, zwiększanie dostępu do usług publicznych, zwiększanie dostępności transportowej każdego miejsca w kraju, likwidowanie groźby wykluczenia cyfrowego, ale również wspieranie biegunów wzrostu (metropolie i ośrodki regionalne). Ponadto, wyzwaniem jest też budowanie endogenicznych potencjałów (wykorzystanie zasobów wewnętrznych) wzrostu w ośrodkach peryferyjnych, również po to, aby zwiększyć możliwości absorpcji przez nie impulsów rozwojowych płynących z biegunów wzrostu”.

Jest to napisane takim językiem, aby wszyscy byli zadowoleni, tym niemniej, jest to jakieś wyjście na przeciw potrzebom słabszych regionów.

Trzeba jednak jasno powiedzieć, że zagrożeniem dla Zielonej Góry będzie odradzanie się w kraju postaw prometropolitalnych. W sporze zwolenników spójności i konkurencyjności powinniśmy stawiać, jako miasto, jednak na spójność. W tym stawianiu na spójność powinniśmy być jednak konsekwentni i nie oburzać się na sytuacje, w których to my mamy pomóc bardziej potrzebującym.  

Zagrożenie 5 nieubłagana demografia

W kilkunastoletniej perspektywie znacznym zagrożeniem dla Zielonej Góry będą niekorzystne trendy demograficzne. Nie chodzi tu bynajmniej o spadek liczby mieszkańców samego miasta. W niniejszym tekście koncentrujemy się głównie na zagrożeniach zewnętrznych, a więc chodzi o przemiany demograficzne w europejskim otoczeniu miasta. 

Należy pamiętać, że między rokiem 2015 a 2020 nastąpi zasadnicza zmiana struktury ludności w Europie Zachodniej. Silnie zwiększy się udział osób w wieku poprodukcyjnym, zmaleje zaś udział osób zawodowo czynnych. Będzie to miało dwie ważne konsekwencje: zmniejszy się w tych krajach produkt krajowy brutto i jednocześnie powiększać się będzie udział wydatków socjalnych w PKB.

Zjawisko to będzie miało różne nasilenie w poszczególnych krajach europejskich. Generalnie zmienią się proporcje pomiędzy liczbą ludności w wieku emerytalnym do ludności w wieku produkcyjnym. O ile w Niemczech w roku 1995 na jednego emeryta przypadały 4 osoby w wieku produkcyjnym, to w roku 2020 będą to już tylko 3 osoby, a w roku 2030 zaledwie 2 osoby. Podobnie relacje te kształtują się we Francji. W efekcie, o ile w roku 2000 roku Niemcy liczyły około 82 mln mieszkańców, to w roku 2050 będzie to tylko 57 milionów. We Francji spadek nie będzie tak głęboki - liczba mieszkańców zmniejszy się z około 60 milionów w 2000 roku do 55 milionów w 2050[1]. Wniosek z tego płynie prosty. Coraz więcej będzie tych, którzy potrzebują opieki, coraz mniej tych, którzy będą w stanie tej opieki udzielić.

Dla Zielonej Góry poważnym zagrożeniem będzie zwłaszcza postępujące wyludnienie pogranicza niemieckiego. Jest to niekorzystne z kilku powodów.

Po pierwsze - tracimy w ten sposób rynek zbytu dla zielonogórskich produktów i usług. Wyludnianie się Cottbus, Guben, Eisenhuttenstadt czy Frankfurtu nad Odrą przekłada się bezpośrednio na sytuację zielonogórskiej gospodarki.

Po drugie – rośnie atrakcyjność i siła przyciągania przygranicznego niemieckiego rynku pracy. Ktoś przecież tych wyjeżdżających młodych Niemców będzie musiał zastąpić, aby utrzymać normalne funkcjonowanie infrastruktury społecznej, komunalnej itd. w przygranicznych landach. W efekcie coraz więcej zielonogórzan wybierać będzie pracę w Niemczech. Pamiętajmy, że mówimy o perspektywie najbliższych kilkunastu lat. Wyrównywanie się cen żywności i mieszkań spowoduje, że model polegający na dojeżdżaniu do pracy w Niemczech przestanie być atrakcyjny. Młodzi Polacy będą się tam po prostu przeprowadzać.

Z powyższych względów konieczne są działania dla przekształcenia tego demograficznego zagrożenia w szansę rozwojową Zielonej Góry. Trzeba wziąć pod uwagę, że ktoś tymi starszymi ludźmi będzie się musiał zaopiekować. Ponadto starzenie się europejskich społeczeństw zmusi nieuchronnie tamtejsze rządy do redukcji przywilejów socjalnych oraz obniżenia wysokości świadczeń społecznych.  Zresztą odczuwamy to na własnej skórze także w Polsce.

W tej sytuacji gwałtownie rośnie zapotrzebowanie na różne formy taniej i nowoczesnej opieki nad ludźmi starszymi. Potrzebne są zarówno formy stacjonarne, jak i niestacjonarne. Może to jest sposób na pozytywne wykorzystanie negatywnych zjawisk demograficznych? Zdaję sobie sprawę, że to może budzić różne opory.  Pamiętajmy jednak, że alternatywą jest nieuchronny wyjazd tysięcy zielonogórzanek do opieki nad starymi Niemcami, Francuzami itd. To może mimo wszystko byłoby znacznie lepiej, gdyby to oni przyjeżdżali tutaj, dając zatrudnienie naszym mieszkańcom.

Konieczne są jednak w tym celu określone działania, począwszy od kształcenia kadr, które w perspektywie kilkunastu lat należałoby podjąć.

Zagrożenie 6 -  sprzeczność interesów z niemieckimi sąsiadami

Oczywiście, oficjalne relacje polsko-niemieckie na pograniczu są jak najlepsze. Kontakty pomiędzy zwykłymi mieszkańcami rozwijają się także. Na razie może bardziej na płaszczyźnie biznesowo-handlowej niż towarzyskiej, ale od czegoś trzeba zacząć.

Nie można jednak zapominać o tym, że ciągle istnieje wiele sprzecznych interesów wynikających z przyczyn obiektywnych. Niewłaściwe rozwiązanie tych sprzeczności spowoduje dla Zielonej Góry wiele problemów, których skutki w pełni ujawnią się dopiero za kilkanaście a nawet za kilkadziesiąt lat.

Pierwszym z brzegu przykładem może być kwestia korytarzy transportowych przebiegających przez region lubuski. Dla Zielonej Góry ważne są przede wszystkim losy czegoś, czego jeszcze nie ma. Chodzi o Środkowoeuropejski Korytarz Transportowy CETC-ROUTE65 łączący Skandynawię z Europą Południową. Mają go tworzyć  autostrady, drogi ekspresowe, ale także magistrale kolejowe i transport rzeczny. Zielona Góra upatruje swej szansy w przebiegu tego wszystkiego w pobliżu miasta. Zagrożeniem byłoby znaczne odsunięcie tych szlaków komunikacyjnych od miasta, a takie zagrożenie istnieje.

Wynika to częściowo z faktu, że przebieg tego korytarza po stronie polskiej nie jest zgodny z interesami wschodnich landów Niemiec. Jest to w pełni zrozumiałe, albowiem, jak słusznie zauważono podczas konferencji eksperckiej CETC-ROUTE65 w Szczecinie „Bieda kończy się tam, gdzie zaczyna się droga”. Płynie z tego prosty wniosek, że każdy chciałby, aby droga była u niego.

Pierwsze efekty już mamy. Dylemat, czy do Bałtyku ma prowadzić z głębi lądu Odrzańska Droga Wodna, czy niemiecki kanał Hohensaaten-Friedrichsthaler Wasserstraße, został już z znacznej mierze rozwiązany w ten sposób, że Niemcy deklarują brak zainteresowania rozwojem żeglugi na Odrze. Jednym z argumentów jest konieczność ochrony utworzonego przez naszych zachodnich sąsiadów Parku Narodowego Dolnej Odry i projekt stworzenia podobnego parku po stronie polskiej (na razie w Polsce istnieje tylko park krajobrazowy). W efekcie Odra będzie pełnić funkcje co najwyżej rekreacyjne, ale i te w ograniczonym zakresie. Na pewno natomiast nie stanie się osią rozwoju gospodarczego Polski Zachodniej, jak to optymistycznie zakładano. Marginalizacja znaczenia Odry jest na pewno w interesie gospodarki niemieckiej.

 Kolejny element korytarza, czyli linia kolejowa też zaczyna oddalać się od Zielonej Góry. Należałoby zatem dopilnować, aby pociągi pospieszne, kursujące obecnie z Wrocławia do Szczecina przez Poznań, wróciły kiedyś na linię nr 273 zwaną Odrzanką i zaczęły kursować przez Zieloną Górę. Podejrzewam jednak, że co najwyżej miasto zyska połączenie kolejowe z Berlinem.

Drogowy element korytarza transportowego, czyli droga ekspresowa S-3, rodzi się w bólach, nie będzie jednak miała rangi autostrady. Oczywiście, należy mimo wszystko się cieszyć, bo będzie miała istotne znaczenie dla integracji regionu lubuskiego. Jednak można mieć wątpliwość, czy wygra ona konkurencję z niemieckimi  autostradami i przejmie ruch samochodowy ze Skandynawii na południe Europy. Tym bardziej, że otwarto w roku 2000 most nad Sundem łączący Szwecję i Danię. Szlakiem tym przebiegają dwie dwupasmowe jezdnie i dwa tory kolejowe, co bez wątpienia ułatwia ruch ze Skandynawii do Niemiec i dalej na zachód i południe Europy.

Z jednej strony, Środkowoeuropejski Korytarz Transportowy rozsypuje się nam przez brak zainteresowania i przeciwdziałania ze strony niemieckiej. Z drugiej zaś strony, szkodzi Zielonej Górze i regionowi lubuskiemu wiele konkurencyjnych działań podejmowanych w tym zakresie przez inne polskie regiony.

Potencjalnym zagrożeniem jest też rozwój Berlina. Oznacza to silną konkurencję dla całej Polski Zachodniej ze strony biznesu niemieckiego, wspieraną dodatkowo polityką rządu niemieckiego.

Nieuchronne jest jednak to, że Zielona Góra stanie się w perspektywie kilkudziesięciu lat częścią obszaru gospodarczego Berlina. Będzie to jedno z wielu miast na obrzeżu aglomeracji berlińskiej. Problemem jest na jakich zasadach ułoży się nam ta współpraca. Trzeba się jakoś do tego przygotować, aby umiejętnie wykorzystać potencjał gospodarczy Berlina. W tej chwili mamy na pewno większe pole manewru w tej dziedzinie niż będziemy mieli w przyszłości.

Zakończenie

Jak to trafnie ujął profesor Antoni Kukliński: Przewidywanie przyszłości jest niemożliwe a jednak konieczne. 

Prognozowanie zagrożeń spełnia wiele funkcji. Do ważniejszych należy funkcja ostrzegawcza. Chodzi o wywołanie refleksji i o skłonienie do przemyślenia swoich aktualnych działań.  Czasu nie można cofnąć, ale przyszłość można spróbować zmienić. Inną ważną funkcją jest funkcja aktywizująca, czyli pobudzanie do podejmowania działań  przeciwnych, gdy przewidywane zdarzenia zapowiadają się jako niekorzystne.

Oczywiście, powyższy tekst nie był w stanie ukazać, chociażby ze względu na ograniczenia objętościowe, większej ilości zewnętrznych zagrożeń. Tym bardziej, że z wielu tych zagrożeń nie zdajemy sobie sprawy i ich w ogóle nie dostrzegamy. Mogą to być zdarzenia pozornie nieistotne, które wywierają wpływ na inne o wielokroć większym zasięgu. Dlatego z wagi wielu, pozornie drobnych zdarzeń zdamy sobie sprawę dopiero w odległej przyszłości. Ale tu już wchodzimy w determinizm, teorię chaosu, efekt motyla i inne rzeczy, które bardziej pasjonują matematyków niż ekonomistów. Dlatego na tym poprzestańmy.

Zbigniew Świątkowski
(Wyższa Szkoła Zawodowa w Sulechowie)